piątek, 20 grudnia 2013

One Part 27 - Naxi - ,,Nic poza tobą" cz. 2.

        
   

     Czułam, jak wielka gula w gardle nie pozwala mi wypowiedzieć ani jednego słowa. Wszystko nagle stało się dziwnie rozmazane. To nie przez łzy, ale przez cholerną wadę wzroku, która musiała uaktywnić się akurat teraz. To dziwne, że wszyscy patrzyli na nas w skupieniu, wstrzymując oddech. Próbowałam uspokoić swoje nerwy, ale na darmo. Chyba za bardzo przejmowałam się tym wszystkim. Głupie dziewczyny. Nie byłoby kłopotu. A teraz?  To było dziwne. Chyba za bardzo.
     - Naprawdę – odezwał się chłopak. – Nie kłamię.
     Miałam ochotę wyjść z siebie i odejść w tamtej chwili gdzieś bardzo, bardzo daleko. Może by się udało. Zaszyłabym się w jakimś lesie, w wysokiej wieży. Jak Roszpunka. Popatrzyłam głupkowato na swoje krótkie, kręcone włosy. Albo nie. Chyba by się nie udało.
     - Chyba nie – zeszłam ze sceny, podając mu rękę, by się przywitać.
     Pocałował ją, czego się kompletnie nie spodziewałam. Bad boy dżentelmen?
     - A jednak – uśmiechnął się kpiąco. – Jestem Diego.
     Hiszpański akcent. Mój rodak. Francesca powiedziała, że jeszcze nie zabiła Federico tylko za to, że jest Włochem tak jak ona. To śmieszne, ale nie powinno się tak robić. Nasz kochany Feduś czasem nie umie poprawnie wypowiedzieć swojego nazwiska. Ludmiła zupełnie do niego nie pasuje. Spojrzałam na blondynkę. Właśnie wpatrywała się zafascynowana w krwistoczerwony kolor jej napoju. Cofam to. Są wręcz stworzeni dla siebie.
     - Natalia – wypowiedziałam bardzo pewnie swoje imię.
     Popatrzył na mnie jakby… z pożądaniem? O co chodzi? Ale musiałam przyznać, że jego twarz była naprawdę bardzo ładna. Oczy też, a lekki zarost tylko dodawał mu uroku. Niech to szlag.
     - Przeznaczenie, Natalio? – był coraz bliżej.
     Miałam już krzyknąć: Hola, hola, panie Pośpieszalski!, ale ktoś mnie uprzedził. I ten ktoś wcale mi tutaj nie pasował. Żaden element tej dziwnej układanki nie łączył się z resztą.
     - Czego od niej chcesz?
     Zaczęłam się śmiać. Naprawdę. Ludzie patrzyli na mnie zdziwieni, ale na moich policzkach już wykwitły rumieńce. Diego również spojrzał na mnie przenikliwie. Znów tak samo, ale teraz już mnie to nie obchodziło. On również zaczął się śmiać i tak dalej razem prawie tarzaliśmy się po miękkim czerwonym dywanie. Tylko my wiedzieliśmy, o co chodzi. Maxi patrzył na nas widocznie zdenerwowany. W sumie chciał dobrze, ale to nie moja wina, że jest idiotą.
    Kawaler Ponte wyszedł z klubu i nawet tutaj można było usłyszeć głośne trzaśnięcie drzwiami.
    A co mnie tak rozśmieszyło?
    Może to, że szanowny Maximiliano do pięt nie dorastał Diego. Dosłownie.

 Wszystko kiedyś wraca.

    Minął równy rok od feralnego wieczoru w klubie karaoke. Dużo się zmieniło, nawet bardzo, bardzo dużo. Pomyślcie sobie, że Natalia Navarro znalazła miłość. Diego Fernandez został moim chłopakiem na wieki wieków ( może nie… gdy go o to poprosiłam, uciekł). Tak czy siak, jestem z nim w szczęśliwym związku. Zgodnie uznaliśmy, że piosenka musiała nas związać. Przeznaczenie, na pewno. Diego zapisał się do Studia. Pomagam mu, bo czasem ma problem z grą na basie. Opanowałam to w stu procentach, więc chętnie udzielam mu prywatnych lekcji. Czasem nam nie wychodzi, bo zaczniemy się sprzeczać o byle co i natychmiast się przepraszamy. To nie nasza wina, ale tych cholernych temperamentów. Dzięki, mamo i tato.
     A Maxi? Wciąż go widziałam, ale bardzo rzadko. Przestał mnie nawiedzać, co było bardzo dziwne. Ktoś raz mi powiedział, że widział go w parku, gdy płakał. Dlaczego niby miał to robić? Przecież zawsze się śmiał i jeszcze nigdy nie widziałam go smutnego.
     Życie toczyło się dalej. Ludmiła przestała nękać Federico, co chyba mu się nie spodobało i teraz jest na odwrót. To on za nią lata jak kretyn i tak dalej nie mogą sobie powiedzieć, co do siebie czują. O znowu!
     Zdenerwowałam się i podeszłam do nich, krzycząc:
    - Dzieci drogie, błagam was! Oszczędźcie mi i naszym przyjaciołom tej iście diabelskiej bieganiny i powiedzcie sobie, że się kochacie o tak mocno! – rozszerzyłam ramiona.
    Spojrzeli na siebie i natychmiast pokazali rękoma tak samo jak ja przed chwilą, mówiąc równocześnie:
    - Kocham cię o tak mocno!
    Odeszłam od nich z triumfalnym uśmiechem. Ciocia Naty zawsze znajdzie rozwiązanie. Gdzie ten Diego?
    - Jestem, kochanie! –zawołał obiekt moich rozmyślań, słodko się uśmiechając.
    Pokręciłam głową z politowaniem. Czasem się zdarzało, że długo go nie było. Zapominał o całym bożym świecie i potrafił przesiedzieć na ławce w parku przez okrągłe trzy godziny, patrząc tylko w błękitne niebo. Nie narzekałam. Pod tą skórzaną kurtką krył się prawdziwy poeta. Uwielbiałam denerwować go właśnie tym tekstem. Ze mną nie jest tak łatwo. Po prostu lubię wkurzać ludzi. To moje hobby.
     - Pogodziłam dzieci. Patrz! – wskazałam głową na ową dwójkę.
     - Dlaczego oni się połykają? – zapytał, zasłaniając oczy.
     - Przecież oni się całują, idioto. Kto, jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć.
     Wzruszył ramionami i zaczął jeść batona, którego kupił przed chwilą w sklepie nieopodal Studia. Nie potrafiłam go skarcić za tą bezinteresowność. Nawet jak jadł, wyglądał nieziemsko.

Śmiech przez łzy.
     
      MUZYKA
   Minął miesiąc. Siedziałam wieczorem w swoim ciepłym pokoju. Na dworze było zimno, choć zawsze czułam się dobrze w tym miejscu. Wyjątkowo nie było mi do śmiechu. Czułam, że zaraz coś się stanie. Coś bardzo złego, co zapoczątkuje bardzo dziwne wydarzenia. Pora się bać.
     Siedziałam wtulona w miękki koc, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Za oknem zaczęło padać, a ja podskoczyłam wystraszona. Już?
     Wiedziałam, że mama zaraz wpuści tajemniczego gościa. Może to nie do mnie? Po chwili ktoś zapukał w moje drzwi. Szepnęłam ciche proszę i do pokoju weszła mama z ponurą miną. Za nią zobaczyłam Maxi’ego. Bałam się. Bardzo. Serce chciało mi wyjść z piersi. Nawet nie zauważyłam, kiedy rodzicielka wyszła i zostawiła mnie sam na sam z gościem. Długo się nie widzieliśmy, a właściwie długo na siebie nie wrzeszczeliśmy.
     - Co tutaj robisz? – mój głos drżał.
     Czułam ogień. Rozpalał się we mnie z każdą chwilą. Jego wzrok mnie parzył. Był wszędzie. Te brązowe tęczówki mną dyrygowały, wiedział o mnie wszystko, a mi to nie przeszkadzało. Dlaczego mu się poddawałam? Dlaczego tak mnie paliło? Moje wnętrzności płonęły żywym ogniem. Bałam się tego, nie chciałam. Musiałam uciec. Ale był bliżej, i bliżej, i tak blisko, że to musiało się stać.
     - Ostatni raz – jego szept rozpalił jeszcze większy płomień.
     Iskry. To były iskry. Przeszły całe moje ciało. Byliśmy tak blisko siebie. Dlatego go nienawidziłam? To było przeznaczenie? Ono istniało. Ta więź między nami. To wszystko, co się stało. Co trwa nadal, szalony taniec. Ja i On jako jedno. Nigdy bym się nie spodziewała, że przez niego będę płonąć. Że moje ciało przejdzie tysiące fajerwerków. Że wszystko okaże się tak jasne, że wszystkie problemy zanikną. Nie ma już nikogo, tylko my. Jego usta wciąż pieszczę moje, moje dłonie głaszczą jego policzki. Nie oderwiemy się od siebie, byłam tego pewna. Wszystko jest dla nas dobre, jesteśmy czymś zakazanym. Zerwałam już owoc, teraz stanie się bardzo dużo dziwnych zdarzeń. Nie będę mogła odnaleźć właściwego rozwiązania. Co wtedy zrobię? Nic, teraz jestem z nim.
    - Nic poza tobą.
    Oderwał się ode mnie i wyszedł. Zaczęłam płakać. Nie wyszłam za nim. Zobaczyłam jego sylwetkę biegnącą przez mokry chodnik. Czy mieszały się z jego łzami? Płakał? Bo ja tak. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i opadłam na kolana. Zimna podłoga nie mogła ostudzić mojego bólu. Dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej? Tego, że mnie kochał? Teraz jest już za późno.
    Ogień zgasł.

Kurtyna w dół.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

AGA ZAPRASZA DO SIEBIE? = NOWY BLOG.

Witajcie!

Przybywam Tu do Was na momencik.
Wszystko jest za zgodą dziewczyn.
One na wszystko wyraziły.
Ale do rzeczy.
Ag. założyła bloga.
Tak, będę pisała opowiadanie. 
Jeśli ktoś ma ochotę, lubi to, co pisze i nie ma mnie dość, to zapraszam Was na:
Pamiętajcie, ja do niczego nie zmuszam.
 

wtorek, 3 grudnia 2013

Witajcie i Żegnajcie ;)! Maja mówi Pa Pa :D

Hej. Jak wiecie nie udzielałam się tutaj ostatnimi czasy i tak już będzie.
Chciałam Was Wszystkich poinformować że odchodzę z TFF...
Nie myślcie sobie że to wina SMMM, braku czasu czy coś, po prostu odchodzę... Trochę się poplątało, pomieszało i poknociło tak w skrócie i po prostu nie mogę...
Proszę nie pytajcie dlaczego bo i tak nic ze mnie nie wyciągniecie, ci co powinni wiedzieć to wiedzą albo w najbliższym czasie się dowiedzą.
Nie chcę pisać jakiś przemówień ani nic, ale pragnę podziękować KAŻDEMU Z GŁĘBI MOJEGO MAŁEGO SERDUSZKA ;*
Szczególnie Adze, Dianie i Marcie, które przez ten cały czas były przy mnie i wspierały każdą moją decyzję, mało tego doradzały i wspierały, mimo wszystko ;*.
Kocham Was Dziewczęta ;***
Dziękuję również Madzi i Xenii za wspaniałą współpracę, pisało mi się naprawdę fantastycznie i świetnie spędzało czas. Dziękuję Wam uprzejmie ;*.
Jestem pewna że beze mnie sobie poradzicie ;)
Dziękuję Każdemu za słowo otuchy i miły gest tutaj na TFF :)
Zawdzięczam Wam blogerkom bardzo wiele :)
Ale nie myślcie że odchodzę z bkogspota! bo NIEE!
Zostaje wciaż możecie mnie znaleźć na Soy Mi Mejor Momento :D.


czwartek, 28 listopada 2013

One Part 26 - Leonetta - "Każdy rani" cz.2

      Wspomnienia blakły, zostawiając po sobie niewyraźne rany, które miały się niedługo zagoić.

- Kochasz? - pytała za każdym razem, gdy wyłapywała jego spojrzenie.
- Kocham. - odpowiadał, bo przecież ją kochał.
Całym sercem, całą duszą. 

Wiedziała, że się zagoją. Przecież wszystko toczy się dalej.

- Dlaczego to robisz? - szeptała, gdy ją przytulał i mówił, że zawsze będzie.
- Bo cię kocham. - mamrotał, ukrywając twarz w jej szyi.
Zawsze pachniała czymś słodkim, jakby truskawkami pomieszanymi z tym, co kryło się głęboko w niej. Czymś, co należało do niej i kojarzyło mu się tylko z nią.

Każdy rani, ale ona już to zrozumiała. Była gotowa na więcej cierpienia, poprzetykanego chwilami szczęścia.

- Gdzie byłeś? - patrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy, jakby zobaczyła kogoś zupełnie innego.
- Na spacerze. Tylko spacerowałem. - odpowiadał, całując ją w policzek.
Już wtedy miała wrażenie, że to nie jest jej Leon.

Raz jest tak, a raz tak. Ale niestety nikt nie może nic poradzić na to, że na świecie jest tyle okrucieństw i cierpienia.

Zaczęło się od tego, że Leon poszedł do sklepu, by kupić coś do jedzenia. Violetta niezbyt dobrze się czuła i bardzo się o nią martwił. Miał pecha, bo był to weekend i połowa sklepów znajdujących się w pobliżu domu Violetty była pozamykana. Musiał więc się przespacerować trochę dalej. Szedł jakieś dwadzieścia minut i już miał zrezygnować, bo na horyzoncie nie dostrzegał żadnego sklepu spożywczego, który był otwarty, ale wtedy coś go zatrzymało. Warkot ciężkich maszyn, zapach oleju i potu zmieszanego z adrenaliną. Nogi same poniosły go w kierunku, z którego dochodziły te przyjemne dla jego ucha dźwięki. Zaraz jednak przypomniał sobie o Violetcie i o tym, że zostawił ją samą w domu, chorą i słabą. Wycofał się, ale już wtedy wiedział, że jeszcze wróci w to miejsce.
Tak, zaczęło się niewinnie, bo Leon po prostu odnalazł to, czego szukał w życiu. Swoją prawdziwą pasję. Violetta nie miała nic przeciwko, bo uwielbiała patrzeć na jego uśmiech, gdy wracał z toru, pełny pozytywnej energii. Starała się nie zwracać uwagi na jego ubrudzone błotem kombinezony, podrapaną twarz i dłonie... Po prostu odrzucała to wszystko od siebie, akceptowała Leona takiego, jaki był. Od dziecka była trochę przewrażliwiona na punkcie porządku, więc nie było to łatwe. Codziennie brudził przedpokój butami upaćkanymi błotem. Naturalnie sprzątał po sobie, ale Violetta i tak musiała się czasami powstrzymywać, by na niego nie nakrzyczeć. I do tego jeszcze ten nieprzyjemny zapach oleju i benzyny, jakim pachniał Leon, gdy wracał. Nienawidziła tego. Zdecydowanie bardziej wolała się do niego przytulać, gdy pachniał swoimi nieodłącznymi perfumami.
Nigdy mu tego wszystkiego nie powiedziała.
Problem z aurą bałaganiarstwa, jaką roztaczał wokół siebie Leon po kilku miesiącach zblakł, bo powstał kolejny. O wiele gorszy. Nie mogła nie zwracać uwagi na coraz poważniejsze obrażenia, jakie Leon przynosił z toru. Pokochała w nim to, że był zawsze taki rozważny i myślał kilka razy, zanim coś powiedział albo zrobił. Ale motory coś w nim zmieniły, sprawiły, że zaczął żyć tak, jakby jutra miało nie być. Raz poszła na zawody motocrossowe, w których startował Leon - była przerażona. Jeździł tak, jakby niczego się nie bał, jakby był przekonany, że ma dziewięć żyć jak kot i nie może umrzeć. Później, gdy on się przebierał, zapytała Larę, dziewczynę tam pracującą, czy jej chłopak zawsze aż tak ryzykuje na torze.
- O tak, Verdas jest... Trochę za bardzo porywczy. - odparła wtedy brunetka. - Ale nie martw się o niego, jest dobry, nic mu się nie stanie.
Oby, pomyślała wtedy Violetta. Jakoś nie przekonały jej słowa Lary.

Ich pierwsza poważna kłótnia odbyła się i tak znacznie później, niż można by się było spodziewać. Violetta tłumiła w sobie strach o Leona i tylko czasami prosiła go, by na siebie uważał. On obiecywał, że następnym razem na pewno pomyśli, zanim wciśnie mocniej pedał gazu. Wiedziała, że nie chce jej okłamywać, ale adrenalina robi swoje. Co innego Leon przy niej, w domu, spokojny, a co innego Leon na motorze, nabuzowany energią i niezbyt jasno myślący. Bała się, cholernie się bała. Ale nie chciała zabierać mu pasji.
Pewnego dnia, gdy zadzwoniła do niej Lara z wiadomością, iż Leon miał wypadek odrobinę poważniejszy niż zazwyczaj i nie wystarczyła tym razem jej apteczka pierwszej pomocy, Violetta nie wytrzymała. Pojechała do szpitala mimo strasznego bólu głowy i siedziała przy Leonie całą noc, dopóki się nie obudził. Rano lekarze oświadczyli, że pan Verdas może iść do domu. W domu czekała go niemiła niespodzianka. Violetta pierwszy raz na niego nakrzyczała i powiedziała mu, co myśli.
- Jak możesz być taki nierozważny?! - krzyczała. - Myślisz, że to dla mnie jest miłe?! Codziennie przynosisz do domu kolejne rany, a ja nie mogę nic z tym zrobić! Och, no co mogę zrobić, skoro ty sam nie chcesz nic z tym zrobić?!
Później się rozpłakała i zamknęła w sypialni, a on musiał spać na kanapie. Rozmyślał całą noc nad słowami Violetty. Zdawał sobie sprawę z tego, że w końcu może mu się coś stać. Ale za bardzo kochał ten wiatr we włosach i uczucie wolności, by zrezygnować z motorów.
Zapomniał o tym, że Violettę też kocha.

Oddalał się od niej coraz bardziej, oddalał się od wszystkich. Nawet Lara zaczynała się o niego martwić. Tu już nawet nie chodziło o motory. Leon rozpaczliwie potrzebował adrenaliny, napędzała go do działania, uzależnił się od codziennej dawki emocji. Wiedział, że coś się wymyka spod kontroli, że to już za wiele i powinien przestać. Ale nie potrafił.
- Leon, a nie możesz sobie dziś odpuścić? - zapytała pewnego dnia Violetta. - Obejrzymy film, spędzimy ten dzień razem...
Nie chciała sie już na niego gniewać, bo przez to wydawał się jej jeszcze bardziej obcy niż zazwyczaj. Bez tego uśmiechu na ustach i błysku w oku to nie był jej Leon, ten, w którym się zakochała. A więc po prostu rzuciła w niepamięć niemiły incydent z wypadkiem i postanowiła zacząć od nowa.
- Violu, możemy obejrzeć film wieczorem. - westchnął Leon, zakładając kurtkę. - Do zobaczenia. - pocałował ją w policzek i wyszedł z domu, zostawiając po sobie słaby zapach męskich perfum.
Myślała cały dzień, jak powinna się zachować. Zdawała sobie sprawę z tego, że już straciła swojego Leona. Próbowała go odzyskać, nawet Lara robiła wszystko, by odwieść Verdasa od coraz to ryzykowniejszych wyścigów motocrossowych. Jego koledzy, przyjaciele, rodzina - dosłownie wszyscy - widzieli, że Leon przesadza. Ale niestety on nie potrafił tego dostrzec. Stawiał sobie nowe cele, dążył do ich realizacji z wielkim uporem, z niezdrowym uporem.
Doszła do wniosku, że spróbuje jeszcze raz. Jeśli się nie uda, to będzie oznaczało, że Leon Verdas nigdy nie był jej przeznaczony.
- Proszę cię, odpuść motory na kilka dni. - odezwała się, gdy tylko wszedł do mieszkania. - Nie chcę, żebyś to rzucał, bo wiem, ile to dla ciebie znaczy. Ale mógłbyś odsapnąć i przemyśleć niektóre sprawy.
Patrzył na nią jak na kogoś, kto mówi w zupełnie innym języku. Westchnęła, bo zdała sobie sprawę, że rzeczywiście od bardzo dawna nie umiała się z nim porozumieć. Tak jakby już nie chciał jej słuchać.
- Kocham cię, Leon. - wyszeptała, podchodząc do niego. - Ale coś się zepsuło. Może to ty, a może to jednak moja wina. Nie wiem. Ale wiem teraz, że każdy rani, a już szczególnie osoby, które darzymy uczuciem tak pięknym, jakim jest miłość. Było przez jakiś czas wspaniale, ale to już przeminęło. Wszystko przemija.
- Violetta, co ty mówisz... - zająknął się, ale ona położyła mu dłonie na policzkach i wzrokiem przykazała, by dał jej dokończyć.
- Ranisz mnie, chociaż tego nie chcesz. - kontynuowała. - Ranisz, bez przerwy. - zamrugała szybko powiekami, by powstrzymać łzy.
  Później pocałowała go ostatni raz. Poczuła słony smak swoich własnych łez, które mimo wszystko popłynęły. Nie objął jej, nie oddał pocałunku. Odsunęła się powoli.
- Przepraszam. Nigdy nie chciałem cię zranić. - pochylił się, jakby chciał jednak ją pocałować, ale zaraz się cofnął.
Wszedł na górę i po chwili pojawił się z powrotem ze swoją walizką. Następnie zniknął z jej życia. A ten pocałunek zawisł między nimi na zawsze.

Opinię zostawiam wam.

środa, 27 listopada 2013

[EDIT] POŻEGNANIA NADSZEDŁ CZAS - AGA SIĘ JEDNAK ŻEGNA - CARES - ''NIE ZOSTAWIAJ MNIE'' CZ.3



'' Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść
Niepokonanym ''

'' Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać''

ZA NIM BĘDZIECIE KOMENTOWAĆ, PRZECZYTAJCIE WSZYSTKO, CO TU JEST. TO WAŻNE!

TO, ŻE ODCHODZĘ NIE JEST WINĄ ANI XENI, ANI MAI, ANI MADDY. TO JEST MOJA DECYZJA!

Zadaje sobie sprawę z tego, że w głosach było 174 do 10, ale jednak zmieniło się kilka rzeczy.
Wczoraj jeszcze Mój Ptyś napisał, że zostaje. Jednak, od tego czasu wiele się zmieniło, bardzo wiele. Chcę zaznaczyć, że moja decyzja jest przemyślana i w pełni świadoma. Wiem doskonale, czego chce i zdania nie zmienię. Ale może przejdę do początków tego wszystkiego. Pragnę zaznaczyć, że nie odchodzę, bo ktoś tam nie lubi, czy nienawidzi Cares. Szczerze? To mam akurat gdzieś, bo każdy ma swoje gusta. Jeśli woli Bromilę, od Cares, to ja nie mam nic przeciwko. U mnie nie liczyła się para. U mnie liczyło się przesłanie. Mogłabym pisać o Leonettcie, a nie zmieniłabym swojego nastawienia. Nadal w Partach byłoby przesłanie i przekaz. W życiu nie napisałabym o 17 letniej parze, która spodziewa się dziecka i się z tego cieszy, a później żyje sobie spokojnie, nie mając żadnych problemów. Przepraszam, ale to nie jest moja bajka. Ja inaczej patrzę na życie.
Nie ukrywajmy, że wszystko, to co się dzieje w chwili obecnej, to jest moja wina. Dlaczego? To ja zrobiłam tą całą sondę i ja nie potrafiłam siedzieć cicho. Niestety ja jestem bezpośrednia, mówię, co myślę i nie owijam w bawełnę. Szczerze? Jest mi głupio, że załatwiam, to w taki sposób, ale tak będzie najlepiej. Nie chcę swoją osobą wywoływać jeszcze większej wojny. Co to to nie. Dlatego ja odchodzę z TFF. Maju, Maddy, Xeniu mam do Was Wielką Prośbę. Proszę Was, prowadźcie nadal tego bloga. Nie ważne, czy Was będzie trójka, czy przyjmiecie kogoś nowego. Proszę Was nadal wstawiajcie tu swoje wspaniałe Party. A Ty Maju, proszę nie rób tego, co mi wczoraj pisałaś. Maja, proszę Cię.
Wraz  moim odejściem skończy się to, co się zaczęło. 
Skończy się to, co zaczęłam ja sama. Więc ja to kończę. 
A teraz przejdźmy do podziękowań. Bo się należą. 
Dziękuje Każdej z Was. Bez wyjątku. Dziękuje za każdy komentarz, za ciepłe słowo. Dziękuje. Są jednak osoby, którym zawdzięczam wiele bardzo wiele i z tego miejsca muszę skierować do nich kilka słów.

Maja (Ptyś mój kochany ) - Ptysiu, wiesz, że Cię kocham. To dzięki Tobie zawdzięczam to, że na jakiś czas powróciłam do pisania. To ty sprawiłaś, że w moim życiu pojawiły się piękne kolory. Znamy się już ... (Ty wiesz jak długo i niech to będzie naszą słodką tajemnicą, dobrze?). Jesteś dla mnie jak młodsza siostra. Kocham Cię, Wielbię Cię i nic tego nie zmieni. Pamiętaj, że masz coś do spełnienia. Pisz nadal, nie kończ tego, bo jesteś w tym naprawdę bardzo dobra. Szczerze? Tak naprawdę jestem jedną z nielicznych osób, które widzą jaki wielki postęp zrobiłaś w pisaniu. Sprawdzałam wszystkie Twoje odcinki. Wiem, ile serduszka wkładałaś w napisanie każdego odcinka. Ile cię to kosztowało. I dlatego teraz napisze to przy Wszystkich. Maja, Skarbie jestem z Ciebie dumna. Cholernie dumna. Zrobiłaś wielki postęp. Nie będę Ci już pisała, jak bardzo Cię kocham i co o Tobie myślę, bo masz to wszystko na gg. Ale Maja, zrób to dla mnie i nie rób tego, co planujesz. Maja, proszę. I Maja na koniec najważniejsze. Nigdy w siebie nie wątp. Wierz w siebie. Wierz, tak mocno jak ja w Ciebie.
Kocham Cię Maju <3 

Leoś - Nawet nie muszę pisać Ci jak bardzo Cię kocham. Ty doskonale o tym wiesz, bo codziennie Ci to pisze. Tak samo bardzo kocham Twojego bloga, to co piszesz. Bo tego nie da się nie kochać, koło tego nie da się przejść obojętnie. I nie rozumiem ludzi, którzy od Twojego bloga wolą ciąże i cięcie się siedemnastolatki. Naprawdę. Nie wiedzą, co tracą. Ja to wiem. Tak samo wiem to, że jesteś fantastycznym człowiekiem. Pokochałam się od pierwszego naszego ''spotkania'' I teraz co? Nie wyobrażam sobie dnia bez Mojego Leosia. Nie wyobrażam. Rozumiesz? Niespodziewanie wkroczyłaś do mojego serca i tak już zostało. Przecież tyle nas łączy. Rozpoczynając na tym, że oglądamy ''Ranczo''. a kończąc na tym, że mamy takie same sieci komórkowe i to, aż dwie. To tylko jedne z nielicznych dowodów jak wiele nas łączy. Ale my tylko o tym wiemy i zostawimy to dla Siebie.  Bo my jesteśmy jak Timon i Pubma. Jak Viola i Leon. Jak Nala i Simba. Będę Ci codziennie przypominać jak bardzo cię Kocham.
Leoś, nie zapominaj, że cię Kocham <3

Xenia - I co ja ci Kochanie mogę napisać? Tyle mam rzeczy do powiedzenia, a czym bliżej końca, tym mi jest coraz trudniej. Wiesz, chcę żebyś nigdy nie zapomniała jak bardzo jesteś wyjątkową osobą. Żebyś nie zapomniała o wielkim talencie jaki posiadasz. Abyś zawsze wierzyła w siebie. Abyś pozostała sobą i nie zmieniała się Tylko, bo inni chcą. Zapamiętaj sobie rady starszej koleżanki i się nie zmieniaj, bo nie warto. Nadal pisz piękne Party o Naxi. Nadal na blogu o Fedmile pisz o złej Violi. Rób to co kochasz, bo trzeba robić, to co sprawia nam przyjemność. Też kocham Cię jak młodszą siostrę. Bo jesteś niepowtarzalna. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy weszłam na '' Jak uciec od piosenki...'' i pamiętam dzień, kiedy skończyłaś. I wiesz, co ci powiem, Kochanie? Rozkwitłaś przy tym opowiadaniu, po prostu rozkwitłaś. Xenia, Ciebie też proszę, abyś zrobiła wszystko, aby TFF nadal istniało. Bo wszystkie wiemy ile ten blog dla nas znaczy. Zrobisz to dla mnie?
I pamiętaj, może mnie na TFF już nie będzie, ale w innym miejscu zawsze będę. Wiesz, gdzie mnie szukać.

Maddy - W życiu bym nie pomyślała, że wchodząc po raz pierwszy na Twojego bloga, w moim życiu tak wiele się zmieni. A jeszcze bardziej nie powiedziałabym, że będziemy razem tworzyć bloga. A jednak życie potrafi zaskakiwać. Tak, jak ty mnie zaskakiwałaś na swoim blogu i w Partach. Madzia, masz talent do pisania tak samo jak dziewczynki wyżej. Dlatego, do Ciebie teź prośba. Nie zmarnuj tego talentu. Pisz nadal, bo wychodzi Ci to świetnie, i taki talent, jak ty nie może się marnować. Dziel się z innymi swoimi pomysłami.  Pokazuj im swój punkt widzenia. Ucz ich wartości życiowych, bo przez czytanie Twojego bloga można się ich nauczyć. Też jesteś dla mnie jak młodsza siostra i też Cię Kocham. Nie zapominaj o tym. Dobrze? Ja nie zapomnę o rozmach na temat gąsienic, szelek, i tym, że Viola coś brała, bo miała swoje urojenia. Nie zapominaj o tym wszystkim, bo ja o Tobie nie zapomnę. I Prosze Cię, tak samo jak Maję i Xenię, nie pozwól na to, aby TFF przestało istnieć. Dobrze?

Tinistas Polonia (Paula ) - Myślałaś, że zapomnę o Tobie kochana? Co to to nie! Nie ma takiej opcji! Bo Tobie też się należy kilka słów. Inni mogą Cię nie kojarzyć z komentarzy u mnie. Ale ja pamiętam każdą recenzję, każdego Partu na moim gg. Pamiętam każde słowo, które tam napisałaś. Wszystko. Kochana, dziękuje Ci za to, że pokochałaś Cares. Dziękuje za nasze rozmowy na gg. Wiesz chyba jednak, że to nie koniec naszych rozmów, co? Bo my aktualnie mamy się czym jarać i o czym prowadzić rozmowy. Więc wiesz. To, że już nie przeczytasz nic mojego, nie oznacza, że nie będę Cię męczyć. Czekają Cię męczarnie z mojej strony, więc się przygotuj a nie. Psychicznie. Zresztą, wiesz, że my mamy pewne plany, co?
Nie będę Cię już przynudzać. Dziękuje Ci jeszcze raz. 

Maja, Leoś, Xenia, Maddy, Paula - Dziękuje Wam za wszystko. Dziękuje, że pokochałyście Cares, ale przede wszystkim dziękuje Wam, że byłyście i będziecie?

Podziękowania należą się także Wam Moje Drogie. Dziękuje każdej, która zostawiła po sobie, chociaż jeden komentarz. Dziękuje. Dziękuje każdemu, kto pokochał Cares. Dziękuje też tym, którzy nie lubili tej pary, a czytali.  Dziękuje także tym, którzy czytali, ale nie komentowali. DZIĘKUJE KAŻDEMU.
A więc Dziękuje :

Sapphire, Tinni <3, Patricia Williamson, Carolina Verdas Łodyga, Mechi :* (Mechi Verdas), Pycia :*, Karolina K, Zuzanna Słowik, Violetta Castillo, J, MartuLLa, Angiee, Kornelia80,Lety Castillo, Milena Verdas, Pani Dominguez, Sandrulka, Mechi, LuLLu Comello, Zuza, Marcela Ferro, Domi, Agnieszka Rybicka, Lady Godiva , Violetta, Naxi sta, Nikaś Verdas, Hania
Alexandra Comello, Angie, Panna W, Andzia *-*, LuLu, Mia, Wercia :*, Wera Castillo, Teddy
Naty Nawarro, Evelcia Comello, Ja i Ona, Julia, Lissa Bells, Patrycja Verdas, Funka <3 , Lisa Verdas, Hanna Blaszczak, Martusia714, Kriena Ponte, Magda Skiba, Martyna Ferro, Anonimowi, który napisał, że nienawidzi Cares, Anonimowi, który napisał, że nienawidzi Cares, ale Lubi moje Party i je czyta i Każdemu Anonimowi, który skomentował i pozostawił po sobie ślad, oraz każdemu, kto czytał, ale nie komentował. 
Jeśli o kimś zapomniałam, to przepraszam,

Chcę zaznaczyć, że nie czuję się pokonana, ani niszczona, wręcz przeciwnie. Myślę, że wygrałam. Bo moje decyzja jest świadoma. Nie robię tego pod przymusem. Ja wiem, czego chce od życia.
Nie zapominajcie, że są jeszcze Party Maddy, Xeni, Mai. Trzy parringi, którzy wszyscy uwielbiają. Mnie już tutaj za kilka chwil nie będzie. Ale proszę was Dziewczyny, nie zapominajcie o tym, że są tutaj jeszcze trzy wspaniałe osóbki z wielkimi talentami. Proszę Was, nie zapominajcie o nich. Proszę. Co ja Wam jeszcze mogę powiedzieć? Czułam się wspaniale pisząc dla Was Party moment od 18 sierpnia do 27 listopada był cudownym okresem w moim życiu. Nie żałuję żadnego Parta, który napisałam. Może nie byłam z nich zadowolona, ale nie żałuję. Przez pisanie ich wiele się nauczyłam. Bardzo wiele. Jednak najbardziej w moim sercu pozostanie ''Skradzione serce''. Nie będę mówiła, że to mój najlepszy Part, bo nie mnie to oceniać. Może Wy mi to powiecie, co?
Pamiętajcie nie odchodzę pokonana. Odchodzę z podniesioną głową i z tarczą. 


A na koniec. Nie chcę zostawiać Was bez nie dokończonej Historii, bo tak się nie robi. Wstawię 3 część NZM, a zarazem ostatnią rzecz, którą tutaj wstawię. 

A więc ....

One Part 25 - Cares - '' Nie zostawiaj mnie '' cz.3 


Cała historia jest dedykowana mojemu Kochanemu, Najlepszemu, Najukochańszemu, Prywatnemu Leosiowi na świecie. Leoś Kocham Cię <3 (tnz. - mojej Dianie - żeby nie było xD)


   Na czym tak naprawdę polega ludzkie szczęście? Co zależy od naszego szczęścia? Co tak naprawdę daje nam radość i sprawia, że na naszej twarzy pojawia się szeroki uśmiech? Czy tak naprawdę liczy się dla nas, tylko nasze szczęście, czy może szczęście naszych najbliższych. Jak to w końcu jest? Odpowiedź na to pytanie z pozoru wydaje się prosta, jednak jest zupełnie inaczej.
   Jednego możemy być pewni. Prawdziwego szczęścia nie kupimy na straganie w sklepie. Dlaczego? Bo szczęście jest skarbem, którego możemy poszukiwać latami. A jak już je znajdziemy, to musimy je pielęgnować, jak najpiękniejszy kwiat, w naszym ukochanym ogrodzie.  Dla każdego z nas szczęście ma inny wymiar. Każdy z nas poszukując swojego szczęścia, wędruje inną drogą. Wędrujemy, poszukujemy i marzymy. Czy warto? Oczywiście, że warto. Dlaczego? Bo każdy z nas chce być szczęśliwy. Jednak, aby osiągnąć szczęście musimy o nie walczyć, nie ważne, że droga do naszego szczęścia, zamiast usłana, czerwonymi, pięknymi różami, będzie pokryta kującymi kolcami. Musimy walczyć, po prostu walczyć i się nie poddawać. Każdy z nas pragnie szczęścia. Pozostaje tylko pytanie; o jakie szczęścia tak naprawdę nam chodzi? Materialne, czy może duchowe? Co da nam więcej szczęścia? Miliony na naszym koncie bankowym, czy może zdrowie naszego dziecka, które od kilku lat walczy z ciężką chorobą?
   Szczęście duchowe. Same w swojej nazwie jest piękne. Dlaczego? Niesie ze sobą naukę, prostotę i piękną duszę. Idealnym przykładem szczęścia duchowego jest kobieta z baśni Ch. Andersena pt '' Calineczka''. Ten kto czytał tą baśń doskonale wie, o czym kobieta marzyła. Marzyła o dziecku, a kiedy jej największe marzenie się spełniło, jej dusza osiągnęła szczęście.
    Co jest jeszcze piękne w tej baśni? Kobieta osiągnęła szczęście, dzięki pięknemu kwiatu. Jeden kwiat, a zmienił jej całe życie. Kwiat sprawił, że nareszcie była szczęśliwa. Jednak w tej części nie chodzi o baśń, a o to, że nasze szczęście może być pięknym kwiatem. Kwiatem, na który czasami musimy czekać latami, ale nigdy nie możemy się poddawać.
   Nigdy.


   Czteroletni chłopiec, szedł ulicami, pochmurnego dziś Buenos Aires. Przechodnie, którzy mijali chłopca, w ogóle nie przejęli się tym, że tak małe dziecko, przechodzi przez ruchliwą ulicę, zupełnie samo. Przechodzili koło niego, nie zwracając uwagi na to, że mimo grubego deszczu, który padał z szarego nieba, ma na sobie tylko krótkie spodenki i podkoszulek z krótkim rękawkiem. Twarz chłopca idealnie komponowała się z pogodą, która dzisiaj panowała w jego rodzinnym mieście. Po policzkach Nico spływały łzy smutku i bólu. Został dzisiaj bardzo zraniony. Jego malutkie serduszko, nie wytrzymało wszystkich obelg, którymi obrzucali go koleżanki i koledzy z przedszkola.
   Nico od zawsze nie miał łatwo. Wychowywał się bez ojca i nie miał pojęcia jak to jest, kiedy tata czyta bajkę na dobranoc i tuli do snu. Miał kochającą mamę, która kochała go najbardziej na świecie, jednak dla czteroletniego dziecka, to nie było wystarczające. Potrzebował ojca - człowieka, który za kilka lat będzie jego oparciem i pokaże mu świat. Świat, który jest okrutny, i wszędzie czai się niebezpieczeństwo.
   Trzymając w rączce swojego ukochanego misia, Nico szedł w stronę bloku, gdzie mieszkał jego ukochany wujek. Andres był w tej chwili jedyną osobą, do której mógł udać się chłopiec. Camila była w pracy i nie miała zielonego pojęcia, że jej synek uciekł z przedszkola. Czterolatek doszedł pod blok i cierpliwie czekał, aż ktoś przyjdzie i otworzy główne drzwi, aby mógł wejść do środka, i zapukać do drzwi Andresa. Nico usiadł pod drzwiami i przytulił się do swojego misia. Po policzkach chłopca spływało coraz więcej łez. Był teraz sam i mógł liczyć tylko na siebie. Jego niski wzrost nie pozwolił mu na otworzenie drzwi, a brak telefonu sprawił, że nie miał jak skontaktować się z Andresem. Chłopiec starł rączką łzy, które spływały po jego policzkach i z powrotem przytulił się do ukochanego misia, którego ofiarował mu Andres, w dniu jego drugich urodzin.
   - Nico? - chłopiec uniósł głowę do góry i ujrzał swojego wujka, któremu towarzyszył Sebastian.  Czterolatek nie czekając ani chwili dłużej, poderwał się na równe nogi i z całej siły przytulił się do Andresa.
   - Nie zostawiaj mnie wujku, proszę Cię. Nie zostawiaj mnie, tak jak, zostawił mnie mój tata.
   Andres wziął swojego chrześniaka na ręce i mocno go do siebie przytulił. Znał chłopca doskonale i wiedział, że w tej chwili, cierpi bardziej niż kiedykolwiek. Sebastian ściągnął z siebie swoją kurtkę przeciwdeszczową i okrył nią czterolatka, którego ciało trzęsło się jak galareta. Seba otworzył drzwi, a Andres z Nico na rękach wszedł do środka, kierując się w stronę swojego mieszkania.
   - Jesteśmy - powiedział Andres. Mężczyzna położył chrześniaka na kanapie i szczelnie okrył go kocem, który leżał na skórzanej kanapie. Brunet usiadł koło chłopca i nie spuszczając go z oka, zaczął głaskać po go główce. Nico nadal cały się strząsł i nie chciał nic powiedzieć.
   - Nico, co się stało? - Sebastian kucnął przy chłopcu i chwycił go za rączkę, która była lodowata i cała  drgała.
   - Smyku, nam możesz powiedzieć wszystko. Co się stało? - spytał się Andres.
   Nico nadal milczał. Z zamkniętymi oczami, leżał przykryty kocem i ściskał swojego misia. Sebastian i Andres wpatrywali się w chłopca z przerażeniem w oczach. Dziecko, które było wesołe i nie przestawało się uśmiechać, nagle straciło całą swoją radość, którą zarażało wszystkich dookoła.
  - Zadzwonię po Cami - powiedział Sebastian i już miał wyciągać telefon z kieszeni, kiedy powstrzymał go Andres.
   - Nie dzwoń do mamusi, proszę - poprosił Nico i wdrapał się na kolana Andresa, chowając główkę w zagłębieniu jego szyi.  - Dzieci z przedszkola śmieją się ze mnie, bo nie mam taty. Mówią, że jestem głupi i dlatego nie mam taty.
   - Nie daruje - powiedział Sebastian, tak cicho, aby jego słowa nie dotarły do Nico.
   - Uciekłem z przedszkola, proszę nie mówcie tego mamusi.
   Andres spojrzał na chrześniaka, pocałował go w główkę i delikatnie zaczął masować jego plecy. Gdyby tylko mógł, to już by go tutaj nie było. Miał wielką ochotę wpaść do przedszkola, do którego chodzi Nico i zrobić wszystkim awanturę, za to, jak traktują czterolatka. Zawsze, kiedy widział jak Nico płacze, lub jest smutny, jego serce pękało. Nie mógł znieść, że tak ważna osoba w jego życiu cierpi, a on nie potrafi nic z tym zrobić. Szczęście i radość Nico, było dla niego najważniejsze.
   - Myślę, że powinniśmy go zaprowadzić do przedszkola, jeśli Camila po niego pójdzie i dowie się, że Małego nie ma, to wpadnie w panikę. Możemy to zostawić dla siebie i nie powiedzieć jej, że mały uciekł. Pogadamy z tymi babami, powiemy im kilka ostrych słów i może się nauczą. - powiedział Sebastian, który przez cały czas wpatrywał się w chłopca, dla którego chciał być ojcem. Teraz, kiedy zobaczył, jak Mały cierpi, tylko utwierdził się w przekonaniu, że chce zostać tatą Nico i zrobi wszystko, aby tak się stało. Tym razem się nie podda. Będzie walczył o Camilę i o Nico. Zawalczy o osoby, na których zależy mu coraz bardziej. Tym razem się nie podda.
   Bo o szczęście się walczy.


   - Jak to mój synek uciekł?! - Camila od kilku minut wrzeszczała nad przedszkolanką, która nie wykazywała żadnej skruchy. Dziecko sobie poszło i tyle. Przecież nie może skupiać swojej uwagi na jednym dziecku, tylko dlatego, że nie ma ojca, bo kilka lat temu jego matka raz zaszalała i teraz płaci za błędy. - Gdzie pani była w momencie, kiedy moje czteroletnie dziecko zniknęło?! Gdzie cholera jasna pani była?! Nico ma dopiero cztery latka, nie zna miasta! A co jeśli ktoś go porwał?! Nie obchodzi, to pani?!
   Była coraz bardziej zdenerwowana, z jej oczu biła wściekłość. Gdyby można było zabijać wzrokiem, to przedszkolanka by już nie żyła. Bezradna Camila opadła na ławkę i zakryła twarz w dłoniach. Była przerażona, nie wiedziała, co teraz dzieje się z jej dzieckiem. Przed oczami miała najgorsze scenariusze. A co jeśli jej synek wpadł pod samochód, albo, co najgorsze, ktoś go porwał? Nigdy, nigdy tak się nie bała jak teraz. Nawet pięć lat temu, kiedy obudziła się sama w ciemnym pomieszczeniu, nie była tak przerażona jak teraz. Wtedy chodziło o nią, a teraz chodzi o jej synka, jej najcenniejszy Skarb, jaki posiada.
   - Znajdzie się - powiedziała ze stoickim spokojem przedszkolanka, która nadal nie robiła sobie nic z faktu, że z przedszkola uciekło małe dziecko.
   Zdenerwowana Camila podniosła się z ławki i już miała ruszyć w stronę kobiety, aby jej wydrapać oczy, kiedy zauważyła, że w jej stronę idzie Anders i towarzyszy mu Sebastian, który trzyma na rękach jej synka. Camila podbiegła do Nico i mocno go do siebie przytuliła. Nie zwracała teraz uwagi na to, że przytulając synka znalazła się przy okazji w ramionach Sebastiana. Po raz pierwszy ona i jej synek czuli się bezpiecznie. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuła, że nic jej nie grozi. Brunet jedną ręką trzymał na rękach chłopca, a drugą obejmował Camilę.
   - Już wszystko dobrze. Jestem przy was i nic się wam nie stanie. Nie zostawię was, przysięgam - powiedział cicho Sebastian i mocniej przytulił do siebie Camilę i jej synka.
   - Jest pani idiotką! Kompletną idiotką! - Andres stał na przeciwko, kobiety, która pozwoliła na to, aby Nico uciekł z przedszkola i krzyczał na nią tak głośno, że wszyscy którzy znajdowali się w budynku słyszeli, każde słowo, które wypowiadał zdenerwowany brunet.  - Jak pani mogła pozwolić na to, aby takie małe dziecko uciekło?! Jak można być tak nieodpowiedzialnym?! Jak pani w ogóle może pracować na takim stanowisku?! Przepraszam, ale czy pani ma wszystko z głową w porządku?! Pomyślała pani o tym, że Nico mógł zostać uprowadzony, albo coś mu się mogło stać?! Gwarantuje pani, że gdyby mojemu chrześniakowi, coś się stało, to zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, aby pani przestała pracować w swoim zawodzie! Ma pani szczęście, że jest kobietą, bo gdyby pani była mężczyzną, to gwarantuje, że straciłaby pani wszystkie zęby i wylądowała w szpitalu w krytycznym stanie. I jeszcze jedno, jeśli jeszcze raz, dowiem się, że Nico jest tutaj dyskryminowany, z powodu braku ojca, to rozpętam tutaj takie piekło, że wszyscy mnie popamiętają. Wszyscy, łącznie z panią. - krzyknął po raz ostatni Andres i udał się w kierunku Cami, która nadal stała przytulona do Sebastiana.
   I wtedy Andres zrozumiał, że tylko Sebastian może jego przyjaciółce i chrześniakowi zapewnić szczęście. Postanowił, że zrobi wszystko, aby połączyć tą dwójkę. Pomoże przyjacielowi zdobyć serce Camili.


   - Nico, kochanie, leci twoja ulubiona bajka - Camila zawołała swojego synka, który siedział w swoim pokoju na parapecie i podziwiał przez okno otaczający go świat.  - Kochanie, co się dzieje? - Camila wzięła chłopca na kolana i usiadła z nim na łóżku. Czterolatek nic nie odpowiedział, tylko oplótł rączki wokół jej szyi i mocno przytulił się do mamy. Dwudziestopięciolatka, palcem wskazującym, uniosła podbródek synka do góry i spojrzała mu w oczy.
   I wtedy pękło jej serce.
  Po raz kolejny w ciągu trzech dni zobaczyła jak jej synek płacze. Oczy Nico były przepełnione bólem i cierpieniem, wyrażały wszystko, co najgorsze. Z oczu nie bił blask, a na twarzy nie widniał szeroki uśmiech, który Camila, tak bardzo kochała. Wszystko zmienił jeden dzień. Dzień, w którym chłopiec poczuł się gorszy, bo nie miał taty. W dniu, kiedy Nico uciekł z przedszkola wszystko się zmieniło. Czterolatek zbudował wokół siebie wielki mur, którego nikt nie potrafił zburzyć. Próbowali wszyscy. Próbowała Camila, dziadkowie, Andres, ale nikomu z nich nie udało się zniszczyć muru, który z każdym dniem stawał się coraz większy. Rudowłosa była bezsilna wobec zachowania synka. Sama z dnia na dzień była coraz słabsza. Po raz pierwszy od bardzo dawna zabrakło jej siły do walki i nie ukrywała tego przed nikim. Kiedy płakał Nico, płakała też Camila. Cierpieli wspólnie. Radość, która panowała w ich niewielkim mieszkaniu znikła. Przegrała walkę z bólem i cierpieniem. Po pomieszczeniu roznosił się już tylko smutek. Nie było nic. Zupełnie nic. Wszędzie panowała czarna otchłań. Zero radości i szczęścia. Wszystko znikło jak za dotknięciem złej różdżki, która zabiera ludziom wszystko, co najlepsze, a obdarowuje ich ogromnym bólem, który powoduje, że serce ludzkie pęka na tysiące malutkich kawałeczków.
   - Cami, Nico? - po mieszkaniu rozległ się głos Andresa. Brunet wszedł do pokoju chłopca i ujrzał Camilę, która trzymała na kolanach swojego synka i lekko go kołysała. Mężczyzna podszedł do Camili, kucnął przy niej i delikatnie uśmiechnął się do niej, mając nadzieję, że doda jej to trochę otuchy. Rudowłosa wstała z łóżka i położyła na nim swojego synka, który zasnął podczas kołysania, przykryła go kocem, ucałowała w policzek i wraz z Andresem wyszła z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
   Cami oparła się o drzwi, zjechała po nich, zakryła twarz w dłoniach i po raz kolejny wybuchła płaczem.
  - Andy, ja nie daje rady, jestem słaba, cholernie słaba i nie potrafię sobie z tym poradzić - przekręciła głowę i spojrzała na przyjaciela, który teraz siedział koło niej oparty o ścianę i ściskał jej dłoń.  - Nie potrafię sobie w tym wszystkim poradzić, nie umiem.
   - Nie jesteś sama. Masz mnie, rodziców i Sebastiana...
   - Jego?
   - Tak. Nie mów, że nie zauważyłaś tego, jak bardzo zależy mu na waszej dwójce. Kiedy dowiedział się, że Nico uciekł z przedszkola był wściekły. On się o was martwi. Chce się wami zaopiekować, ale ty musisz mu pozwolić zbliżyć się do siebie. Sebastian nigdy nie przestał cię kochać. Kocha Ciebie i pokochał też Nico. Ja wiem, że  będzie trudno, ale on nie cię nie skrzywdzi. Jestem tego pewien. Daj mu szansę, a gwarantuje ci, że nigdy was nie zostawi.
   - Boję się, Andres ja się tak bardzo boję - wyszeptała i mocno przytuliła się do swojego przyjaciela, który był przy niej zawsze wtedy, kiedy go potrzebowała. Nigdy jej nie opuścił. Był zawsze i oboje wiedzieli, że zawsze będzie.
   Bała się. Camila bała się zaufać. Bała się, że jeśli zaufa Sebastianowi, to on skrzywdzi ją i Nico. Nie chciała tego. Nie zniosłaby kolejnego cierpienia. Nie była gotowa na to, aby jej cierpienie podwoiło się. Jej serce, tak jak, w przypadku Sebastiana, toczyło walkę z rozumem. Serce głośno mówiło '' Ty, go nadal kochasz. Zaufaj mu'' , a rozum podpowiadał '' Chcesz znowu cierpieć? Jeśli nie, to nie pozwól mu się jeszcze bardziej do siebie zbliżyć. '' . Nie wiedziała, co ma robić. Była w rozsypce, która pogarszała jej stan psychiczny. Codziennie, każdego dnia zastanawiała się, czy powinna zaufać Sebastianowi i ponowie ofiarować mu kluczyk do swojego serca. Klucz do serca miała schowany bardzo głęboko i robiła wszystko, aby nikt go nie odnalazł. ''Złoty klucz'' był schowany na dnie jej cierpiącej duszy. Duszy, która cierpiała i nie potrafiła pozbyć się tego bólu.
   Był jeszcze jeden klucz, który był tak samo cenny, jak klucz do serca Cami. Klucz należał do Nico, ale nie był ukryty, tak głęboko, jak klucz Camili. Nico był gotów ofiarować swój klucz. Był gotowy na to, że ktoś otworzy jego serce i sprawi, że w jego życiu na nowo zagości radość. On był gotowy, ale jego mama chyba jeszcze nie.
   - Cami, chciałabyś być szczęśliwa?
   Camila pokiwała twierdząco głową.
   - Jeśli chcesz być szczęśliwa, to ofiaruj Sebastianowi to, co masz najcenniejsze. Ofiaruj mu swoje serce.

   Czekał na nią na ławce w parku. Miała tutaj przyjść w towarzystwie Nico. Był gotowy na to, aby jej wszystko powiedzieć. Chciał wyznać jej wszystkie swoje uczucia. Chciał, aby wiedziała, że ją kocha i zależy mu na niej. Jednak najbardziej marzył o tym, aby jej i Nico dać szczęście, którego tak bardzo pragną i tak bardzo potrzebują. Od jakiegoś czasu wytrwale szukał klucza do jej serca. Mimo że niekiedy wydawało mu się, że znalezienie go graniczy z cudem, to nigdy się nie poddawał. Kiedy do jego głowy wkradały się czarne myśli, to jak najszybciej je odganiał. Tym razem już doskonale wiedział czego chce. Jego serce wygrało walkę z rozumem. Pokonało go w decydującej walce. Walka była zacięta i trwała do ostatniej rudny, ale to serce zadało decydujący cios i pokonało rozum.  Dlaczego to właśnie serce wygrało, a nie rozum? Bo to w sercu i w duszy znajduje się szczęście i miłość. To w sercu są ukryte najpiękniejsze uczucia. To serce jest skarbem duszy. Gdy jesteśmy szczęśliwi, to raduje się nasze serce, a nie rozum. Rozum jedynie pozwala nam zwiększyć szczęście. Tylko od czasu do czasu rozum walczy z sercem. Prawda jest taka, że powinnyśmy słuchać głosu serca. Sebastian wybrał głos serca. A Camila? Tego jeszcze nie wiedział. Miał jednak nadzieję, że kiedyś ofiaruje mu klucz do swojego serca. Nie musi być teraz. Ważne, aby kiedyś to nastąpiło. Wierzył, że kiedyś Camila ofiaruje mu swój klucz.
   Obrócił głowę w prawą stronę i wtedy zobaczył ją. Serce zabiło mu mocniej, a przez ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Szła trzymając za rękę Nico. Wyglądała pięknie w zwiewnej, kwiecistej sukience. Na jej rumianej twarzy widniał delikatny uśmiech, a niesforne kosmyki, rudych włosów, które opadały na jej twarz, dodawały jej tylko uroku. Podeszła do niego i delikatnie się uśmiechnęła, a jemu serce znowu zabiło mocniej.
    Ona znalazła klucz do jego serca i już dawno się do niego wkradła. Teraz kolej na niego.
   - Chciałam ci podziękować - usiadła na ławce, trzymając na kolanach Nico i spojrzała na Sebastiana. Po raz pierwszy od bardzo dawna, zajrzała jakiemuś mężczyźnie, głęboko w oczy. Nagle jego oczy, zaczęły odzwierciedlać jego duszę. Oczy były piękne, ale dusza jeszcze piękniejsza.  Widziała w niej wszystko, co najpiękniejsze - dobroć, szlachetność, bezpieczeństwo, miłość. Miał to, czego ona i Nico potrzebowali. - Dziękuje ci za wszystko, co zrobiłeś  dla mnie i Nico. Dziękuje.
   - Mogę zrobić jeszcze więcej - wyszeptał i chwycił ją za jej filigranową dłoń. I znowu przeszedł go przyjemny dreszcz. Za każdym razem, kiedy ją dotykał, czuł, że straci grunt pod nogami. Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Widział każdy szczegół na jej twarzy. Nic nie uszło jego uwadze. Zapamiętywał, wszystko, co było z nią związane.
   - Nie musisz.
   - Nie muszę, ale chcę.
  - Chcesz ? - Nico, który przez dłuższą chwilę siedział w ciszy i wpatrywał się czubek swoich bucików, odezwał się. - Chcesz zostać moim tatą? Jeśli chcesz, to musisz mi obiecać, że nigdy nie zostawisz mnie i mojej mamusi. Obiecaj.
   - Obiecuję - Nico zeskoczył z kolan Camili i usiadł na kolanach Sebastiana, oplótł swoje rączki wokół jego szyi i mocno się do niego przytulił.
   Camila poczuła ciepło, które przeszło przez jej ciało. Widok, któremu właśnie się przyglądała sprawił, że po jej policzkach spływały łzy szczęścia. Poczuła szczęście? Tak, poczuła je. Po raz pierwszy, widziała, że jej synek czuje się bezpiecznie i jest szczęśliwy, a jego radość była dla niej najważniejsza. W pewnym momencie, wszystkie złe wspomnienia, ulotniły się gdzieś daleko. Strach przed miłością i bliskością, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Liczyło się to, co jest teraz. Liczyli się Oni.
   Oparła głowę o jego ramie i zamknęła oczy. Słońce delikatnie muskało jej twarz, a delikatny wiaterek rozwiewał jej włosy.  Otwierała się przed nim coraz bardziej. Nie bała się już jego dotyku, nie bała się jego bliskości. Nie bała się już miłości. Dzięki niemu powoli zapomniała o tym, co złe. Zaczęła wierzyć w miłość i szczęście. Uwierzyła w to, że może być szczęśliwa. Ukradkiem spojrzała na swojego synka, który nadal siedział na kolanach Sebastiana, a swoją główkę, opierał o jego tors. Na twarzy Nico widniał szeroki uśmiech, a z oczu biła radość. Wielka radość.
   Chciał krzyczeć i tańczyć ze szczęścia. To o czym marzył i śnił powoli się spełniało. Rudowłosa otwierała przed nim swoją duszę, a Nico mu zaufał. Czy chciał czegoś więcej? Tak. Chciał jednego - doznawać takich doznań, codziennie, każdego dnia.
   Nico zaskoczył z kolan Sebastiana, chwycił mamę za rękę, a drugą podał Sebastianowi i pociągnął ich w stronę pobliskiego parku. Szli w trójkę, trzymając się za ręce. Splecione dłonie całej trójki sprawiły, że stanowili jedność. Ich serca powoli też stawały się jednością. Trzy szczęśliwe dusze, które za jakiś czas, mogą stanowić, jedną, wspólną całość. Połączą się jak puzzle, którym brakowało odpowiedniego elementu układanki, aby powstał najpiękniejszy obraz, jaki widziały oczy. Camila, Nico, Sebastian - każdy z nich był innym elementem układanki, różnili  się od siebie, ale kiedy się ich połączy, to powstaje przepiękny widok, który zachwyca i nie można przejść koło niego obojętnie.
   - Możemy się spotkać jutro o tej samej porze? - spytała się Camila.
   - Tak - Sebastian spojrzał na rudowłosą i odpowiedział jej szerokim uśmiechem.
   Camila już doskonale wiedziała, co chce zrobić. Teraz wystarczył tylko jeden krok, aby już zawsze była szczęśliwa.

   Siedziała na kocu oparta o pień drzewa i przyglądała się temu, co działo się niedaleko niej. Przed oczami miała piękny obrazek, a do jej uszu docierała najpiękniejsza melodia świata - śmiech jej synka. Od godziny Nico grał w piłkę z Sebastianem i w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Wręcz przeciwnie, wraz z upływającym czasem Nico miał w sobie coraz więcej siły. Od wczorajszego spotkania w jej życiu zmieniło się wiele. Bardzo wiele. Już doskonale wiedziała czego chce. Pragnęła szczęścia. Tylko szczęścia.  A może, aż szczęścia? Nie. W jej przypadku to było szczęście. Nic innego nie chciała. Marzyła tylko o tym, aby być szczęśliwą. Czuła, że po wielu latach wędrówki i poszukiwań odnalazła najpiękniejszy skarb świata - szczęście. Jej życie nie było usłane różami, stąpając po ścieżce, nie czuła pod stopami, delikatnych płatków kwiatów, tylko szkło i kolce, które nie tylko raniły jej stopy, ale także duszę.  Kolce, a raczej przeszłość zadawały ból jej wnętrzu, sprawiając przy tym, że po pięknym, czystym sercu, spływała krew, która powodowała przeszywający ból, który zabijał ją od środka. Teraz było inaczej. Zupełnie inaczej. Kiedy bosymi stopami stąpała po zielonej trawie, czuła delikatny i przyjemny dotyk. Na ścieżce, która prowadziła do szczęścia, nie było już kolców i odłamków szkła. Cała droga była usłana pięknymi kwiatami. Teraz już wystarczył tylko jeden krok, aby jej wędrówka dobiegła końca. Wystarczyło jedno słowo, jeden gest, aby brama do krainy szczęścia otworzyła się przed nią szeroko i zaprosiła ją do siebie na zawsze.
   Ten gest miała wykonać właśnie dzisiaj. Zdawała sobie sprawę, że szczęście nie będzie czekało na nią wiecznie.
   - Wykończy mnie - zmęczony Sebastian usiadł na kocu koło Camili i uśmiechnął się do niej. Ujrzał  w jej oczach, coś innego. Po raz pierwszy zobaczył, że bije z nich pełen blask. Dojrzał w jej spojrzeniu, radosne iskierki, które chcąc podzielić się swoim szczęściem z innymi, tańczyły radośnie. - Pięknie dziś wyglądasz - powiedział przybliżając się do niej. Znalazł się przy niej teraz tak blisko, że stykali się nosami, a na swoich twarzach czuli swoje oddechy. Dzieliło ich teraz klika centymetrów. Wystarczył jeden ruch, a ich usta, połączyłyby się w delikatnym pocałunku.
   - Mam coś dla ciebie - piękną ciszę, która teraz panowała między nimi przerwała Camila. Chwilę później na kolanach Sebastiana znalazła się czerwona szkatułka.
   W środku szkatułki krył się symbol. Symbol do serca Cami i jej synka. Wystarczyło tylko, aby Sebastian przyjął prezent.
   Brunet otworzył szkatułkę, a jego oczom ukazały się dwa złote klucze. Klucze, które symbolizowały wiele. Teraz wiedział, że już nie musi dalej szukać. To czego szukał odnalazł, a raczej zostało mu to ofiarowane. Camila sama oddała mu to, co ma najcenniejsze - swoje serce, swoją miłość, swoją duszę.
   - Czy to...? - niepewnie spojrzał na Camilę.
   - To jest klucz do mojego i Nico serca. Oddaje ci to, co mam najcenniejsze.
   - Czy to znaczy, że mogę otworzyć twoje serce?
  - Już odnalazłeś drogę do mojego serca, otworzyłeś odpowiednie drzwi. Moje serce już na zawsze będzie należało do ciebie.


   Bo każdy z nas ma własny klucz do swojego szczęścia. Wystarczy tylko ofiarować swoje serce odpowiedniej osobie, a szczęście w naszym życiu zagości na zawsze.
   Bo szczęście i miłość są najpiękniejszymi skarbami świata.


KONIEC

Żegnajcie, dziękuje Wam za wszystko, a teraz uciekam się jarać pewną dwójką.
Kim?
A nimi!
Całuje Was Ag :*








wtorek, 26 listopada 2013

Wszyscy Happy - Aga zostaje! ^^


Cześć Wszystkim ! ;)
Maja ma sprawę, nie wiem czy zauważyliście ale 174 głosy jest za tym żeby AGA została, a 10 na nie [ policzę się z tymi na 
osobności! haha xD].
Agunia zostaje! Tak, tak, wiem Aga powinna to zrobić i ogłosić, ale jestem taka zadowolona i jaram sie tym, że musiałam! ^^
KOCHAM SE JĄ <3 i wszystkich normalnie i mam nadzieję że cieszycie się tak samo jak ja, że ona zostaje i dalej będzie pisać swoje najwspanialsze Cares:D
Z tego miejsca pozdrawiam całą załogę TFF ;)
Martunię, Dianę ;* i wszystkich nooo kocham normalnie! ;)
HAPPY !:)
Maja ;)


wtorek, 19 listopada 2013

BARDZO WAŻNA RZECZ! AGA MÓWI DOŚĆ.

UWAGA!

Proszę Was przeczytajcie To. Jestem cierpliwa, ale powiedziałam dość. Dostaje coraz więcej wiadomości, że czemu pisze o Cares skoro ich nie ma, że lepsza Bromila. Nie będę się z tego tłumaczyła. Ja wiem dlaczego.
Ale okej. Chcecie Bromilę? To być może tak będzie.
Ale jeśli chcecie Bromilę, to oznacza, że ja odchodzę. A na moje miejsce dziewczyny przyjmą kogoś kto będzie pisał o tej właśnie parze, bo ja nie umiem i nie będę umieć.
Ja potrafię pisać o Cares, Semi, czy Leonettcie. O nich potrafię.
Ale okej, pojawiła się Ankieta. Niech każdy odda swój głos. Nie chcecie Cares, to nie chcecie mnie. To ja się wtedy usunę w cień i będziecie sobie czytali o Bromile. Pojawi się ktoś lepszy, z ciekawszymi pomysłami.
Oddawajcie swoje głosy. Zobaczymy. Jeśli będziecie chcieli Bromilę, to proszę bardzo :)
Głosujcie. Macie tydzień czasu :)
Jeżeli przyjdzie mi się z Wami pożegnać, to pożegnam się z Wami :)
I dziękuje, że mimo wszystko czytacie mnie i komentujecie. 
Całuje, Ag :*

Maja, Xenia, Maddy, Leośku, Paula - Kocham Wasz wszystkie :*

sobota, 16 listopada 2013

One Part 24 - Naxi - ,,Nic poza tobą" cz.1.



- Naprawdę chcesz zrezygnować z tego karaoke? Będzie świetna zabawa, Federico, chłopcy, Federico,  nasi przyjaciele i oczywiście Federico.
    Ziewnęłam. Ludmiła miała tendencję do tego, by wciąż rozprawić o pięknym brunecie. Ale kochani. Ileż można nawijać o jednym chłopaku, który, na dodatek, jest Włochem, wygrał Talentos21 i jest rozpoznawalny na całym świecie. Co za paranoja.
    To teraz nastąpił moment, w którym mam się przedstawić? Rozumiem. Jestem Natalia Navarro i mam siedemnaście lat. Uczę się w Studiu On Beat.  Mam paczkę przyjaciół. Ludmiłę, która biegała na swoich trzynasto centymetrowych szpilkach za Pasquarellim. Robi to już od bardzo, bardzo dawna. Właściwie, gdy poznała go dwa lata temu. Strzała Amora. Zawsze była wspaniała, choć kazała mi chodzić po wodę mineralną. Później zaczęła się zmieniać. Federico jednak wciąż jej nie dostrzegał. Potem wygrał reality-show i wyjechał w trasę koncertową. Ludmiła z przerażeniem odkryła, że może nigdy go już nie odzyskać, bo była pewna, że jedna z fanek może go uwieść i wynieść do Las Vegas. Uważałam to za bardzo fantazyjną myśl, ale nie sprzeczałam się. A potem nasz boski Federico wrócił i... I Ludmiła pędzi na karaoke  razem ze swoim bogiem. Znaczy ,,razem". Jest jeszcze Violetta i Leon.  Papużki nierozłączki, cały czas razem. Przekonałam się do nich z Ferro po tym,  jak się zmieniła. Zaprzyjaźniłam się również z Francescą, Camilą, Marco, Broduey’em i Andresem. Wszyscy tworzyliśmy zgraną mieszankę wybuchową. 
    A ja? Ja czułam się zawsze jak odmieniec. I  było mi z tym dobrze, bo każdy unikał mnie jak powietrze. Nikt się mnie nie czepiał. Bardzo mi się to podobało i nie potrzebowałam zmian. Jak  się okazało,  przyszły one same. Teraz wymienione wyżej osoby mnie uwielbiają. A szczególnie Ludmiła, ponieważ jestem jej pośrednikiem między nią a Federico. Podoba mi się ta praca. Lubię rozwiązywać problemy sercowe innych. Sama jeszcze nigdy takich nie miałam. Jestem pewna, że nikt nie myśli o mnie takk, jak panna Ferro o Fede. I super. Wystarczy mi przyjaźń, rodzina i muzyka, której nigdy nie zamieniłabym na miłość jakiegoś chłopaka. Kiedyś może zmienię zdanie, ale to jeszcze nie ten dzień. Najważniejsze jest to, że poznałam osoby, na które zawsze warto liczyć. 
     - Ludmiła -  westchnęłam do słuchawki. - Czy ty nigdy się nie opanujesz?
     - Ale pomyśl o jego pięknych brązowych oczach – rozmarzyła się. – Ej! Ej! Żartuję, nie myśl. On jest mój!
     - Przecież wiem, wariatko – uśmiechnęłam się mimowolnie. – Ja nie potrzebuję miłości… Ani karaoke.
     Mogłam przysiąc, że blondynka kręci głową z politowaniem.
     - Pójdziesz na to karaoke i już! – krzyknęła do słuchawki.
    - Ale…
    - Pójdziesz, kochana, pójdziesz! – wrzasnęła i rozłączyła się.
    Westchnęłam głęboko i rzuciłam telefon na miękką, fioletową pościel. Podeszłam do okna i przyjrzałam się całemu krajobrazowi Buenos Aires. Kochałam to miasto, ponieważ tutaj zawsze coś się działo. Pomimo wysokich wieżowców ptaki ćwierkały tak samo głośno i radośnie. Gdy to słyszałam, wierzyłam, że wszystko chce bym była szczęśliwa. A ja już byłam. Miałam wszystko to, co było mi potrzebne. Nie goniłam losu za to, że czegoś nie było. Wolałam dostać to w prezencie i niczego nie żądać. Każdy uśmiech obcej osoby sprawiał, że mogłam nieść radość. Moi przyjaciele mówili mi, że za to mnie kochają. Za moje podejście do otoczenia.
    Spojrzałam na szary chodnik i natychmiast tego pożałowałam. Zobaczyłam czarną czapkę i tego samego koloru bluzę. Zacisnęłam pięści. Wlepiłam w niego nienawistny wzrok, a wtem twarz odwróciła się w moją stronę. Chłopak z cwaniackim uśmiechem przyglądał się mojemu zdenerwowaniu. Otworzyłam okno i wrzasnęłam do niego:
    - Cholera! Wszędzie ciebie pełno!
    On zaśmiał się i odkrzyknął:
    - Och, kotku…  - posłałam mu gromiące spojrzenie. – Jak to wy mówicie? To przeznaczenie.
    Zacisnęłam zęby, ale po chwili znów zaczęłam wrzeszczeć:
    - Ja ci dam przeznaczenie!
    Nie zważałam na to, że nie zamknęłam okna. Jak strzała wybiegłam z pokoju. Potem przebiegłam przez cały salon, nie unikając przy tym zdziwionego spojrzenia mamy i Leny, mojej siostry. Zdenerwowana znalazłam się na podwórzu, a widząc nonszalancką minę Maxi’ego Ponte, beztrosko opierającego się na furtce, coś się w niej ponownie zagotowało.
    - Nie będziesz mnie nawiedzał, idioto! – krzyknęłam. – Co tak stoisz, jakby cię nic nie obchodziło!
   On tylko uśmiechnął się i prychnął, mówiąc:
   - Bo mnie nic nie obchodzi  - przymrużył oczy. – Podobnież dzisiaj wybierasz się na karaoke?
   Prawie zemdlałam. Co za typ. Czy on mnie śledzi. Nie ma żadnego innego zajęcia? Gdyby ci ludzie nie wlepiali w nich tego wzroku, to by go udusiła. Są świadkowie, więc lepiej nie ryzykować.
    - Nie wiem, skąd ty to wiesz, ale wynocha mi stąd! – wrzasnęłam. – No już, już!
    Gdy próbowałam go wypchnąć, nie poruszył nie nawet o milimetr. Zaśmiał się jeszcze raz, tak samo kpiąco. Od tego głosy bolała mnie tylko głowa. Od samego patrzenia na niego, chciało mi się płakać z bezradności. Wiedział o mnie chyba wszystko i tego bałam się najbardziej.
    - Nie odpowiedziałaś na pytanie, kochanie – oznajmił, ponownie opierając łokieć na furtce.
    - Nie obchodzi cię to, zrozumiano?! A teraz już panu dziękuję i do widzenia! – krzyknęłam zła.
    Uniósł ręce w geście poddania, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.
    - Nie bądź taka dumna, bo jeszcze się spotkamy.
    Jego słowa uderzyły we mnie z ogromną siłą, ale postanowiłam zostawić tego pajaca w spokoju i odejść, bezradnie opuszczając ręce.
    I bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo w innym przypadku usłyszałabym słowa Ponte.

Bo mnie nic nie obchodzi.
Nic poza tobą.

    Gdy otworzyłam moją skrzynkę pocztową, myślałam, że padnę. Dostałam kilkanaście wiadomości od znajomych, że muszę iść, bo inaczej mnie ukrzyżują lub poćwiartują. Każdy wymiar kary był naprawdę trudny do zniesienia. Według nich, musiałam stawić się punktualnie o godzinie osiemnastej przed klubem karaoke. Zdenerwowana z powodu zaistniałej sytuacji, zaczęłam chodzić w kółko i zastanawiać się nad wadami i zaletami pójścia na tą głupią imprezę. Wiedziałam, że gdy tam pójdę spotkam tam pana Ponte, którego nienawidziłam za to, że po prostu jest. Dopiero  w tym roku dostał się do Studia, ale przyczepił się do mnie i wciąż za mną chodził. Dotąd jeszcze nie wiedział, gdzie mieszkam, ale dzisiaj tajemnica się wydała. Przeklinałam to, że wtedy zobaczyłam go przez okno. Nienawidziłam swojego wiecznego pecha. Dlaczego ten dziwak tak sobie upodobał denerwowanie właśnie mnie? Czy ja jestem jakimś magnesem na debili?- zapytałam sama siebie w myślach. Na samą myśl o tym kretynie, zaczęło mi  się kręcić w głowie. Sama nie wiedziałam, dlaczego, gdy go widzę natychmiastowo wpadam w furię.
    Jednak musiałam iść na to karaoke. Przyjaciele na pewno by mnie zabili, a w szczególności Ludmiła, która twierdziła, że tego dnia na pewno zdobędzie serce Federica i zawładnie nim. Kibicowałam jej, ale jakim kosztem? Sama musiałam jej pomóc, powiedzieć mu o jej zaletach. Trudna sztuka.
    Otworzyłam szeroko drzwi szafy. Moją uwagę przykuły biało-czarne szorty w paski i ciemna koszulka z granatowym kwiatem. Uśmiechnęłam się. To był idealny zestaw na taki wypad. Ułożyłam ubrania na łóżku i powędrowałam do łazienki, by się odświeżyć.
     Po kąpieli usiadłam przy swojej toaletce i zaczęłam robić makijaż. Postawiłam na delikatność. Jednym, szybkim ruchem pokryłam moje usta błyszczykiem o smaku truskawek. To była moja ostatnia czynność. Przebrałam się szybko w naszykowany strój i spojrzałam na zegarek. Rozszerzyłam oczy, gdy zobaczyłam, że zostało mi tylko piętnaście minut do dotarcia na miejsce. Wychodząc z pokoju, porwałam torebkę z fotela i zbiegłam na dół. Krzyknęłam do mamy, że wychodzę z przyjaciółmi, a ona życzyła mi miłej zabawy. Uśmiechnęłam się i wsiadłam do zamówionej wcześniej taksówki.
     Niech się dzieje wola nieba.

    Zdenerwowana wbiegłam do klubu, a tam ujrzałam już moich przyjaciół, którzy odetchnęli z ulgą, widząc mnie. Rozległy się wesołe szepty i pogadanki, jak to pięknie dzisiaj wyglądam i jaką radość niosę ze swoim przybyciem. Brzmiało to bardzo poetycko, co sprawiało, że te wypowiedzi stawały się śmieszniejsze, ale nie zwracałam na to uwagi. Z radością odkryłam, że nie ma tutaj mojego wroga. Usiadłam na jednym z foteli, a zaraz obok mnie dosiadły się dziewczyny. Uśmiechnęłam się do nich, jak najszerzej umiałam i odetchnęłam z ulgą. Byłam zmęczona tą bieganiną.
    - Naty, nie przyzwyczajaj się do tego odpoczywania – uśmiechnęła się szeroko Francesca.
    Spojrzałam na nią z pytającym wyrazem twarzy, a odpowiedziała mi Camila:
    - Zaraz wchodzisz na scenę.
    Pisnęłam zła i wystraszona, jak zwykle muszą coś wymyślić.
    - Nie dziękuj – machnęła dłonią Violetta.
    - Przyjemność po naszej stronie – uśmiechnęła się Ludmiła.
    Zgromiłam ją wzrokiem, ale nagle krzyknęłam, wskazując palcem w odległy kąt pomieszczenia:
   - Patrz, Federico!
   - Gdzie? – zapytała Ludmiła, odwracając głowę w tamtą stronę i poprawiając przy tym swoje włosy. – Ej, oszukałaś mnie.
   Pokręciłam z politowaniem głową i spojrzałam na scenę, na której pojawił się mężczyzna w średnim wieku, który zapowiedział:
   - Zapraszamy na scenę Natalię Navarro! Gorące brawa!
   Rozległy się oklaski, a ja wstałam, przymrużając oczy. Ze zdenerwowania prawie potknęłabym się wchodząc na scenę. Złapałam do ręki gitarę i podeszłam do statywu z mikrofonem. Postanowiłam zaśpiewać moją nową piosenkę. Była… dziwna. To określenie pasowało idealnie.
    Po klubie rozeszły się pierwsze dźwięki instrumentu, a potem mój śpiew.


Es por lo menos que parezco invisible
Y solo yo entiendo lo que me hiciste
Mirame bien, dime quien es el mejor

Cerca de ti, irresistible
Una actuacion, poco creible
Mirame bien, dime quien es el mejor

Hablemos de una vez
Yo te veo pero tu no ves
En esta historia todo esta al reves
No me importa esta vez
Voy Por Ti , Voy..
Hablemos de una vez
Siempre cerca tuyo estare
Aunque no me veas mirame,
No me importa esta vez
Voy Por Ti
Voy Por Ti
Voy Por Ti
Voy Por Ti

    Rozległy się oklaski, ale nagle przez ich gwar, dało się słyszeć czyjś głos, który zabrzmiał w mojej głowie kilka razy:

    - Zaraz! To moja piosenka!

Moja beznadziejność nie ma granic, jak widać.
Nie dość, że dodaję nie w tym terminie. Nawet nie w terminie, który został przeniesiony. To jeszcze dodaję coś takiego. 
Także chyba tyle...
Jeżeli wam się podoba, to skomentujcie. Jeśli nie, to skrytykujcie w obojętnie jaki sposób. To nieważne. 
Madzia musi napisać coś wesołego, a ja znowu coś smutnego. Wydaję mi się, że ten part jest jakiś agresywny, jeżeli tak można powiedzieć o opowiastce.
Parta dedykuję Sapphire, bo jest super i ma super bloga o Naxi. <3 
Yyy... No i to w końcu tyle... 
Zaglądajcie do zakładki ,,Terminy dodawania". Tam niedługo napiszę, kiedy dodam następną część.
Dzięki za uwagę.
Szczęść Boże, dobranoc!
Xenia <3

środa, 13 listopada 2013

One Part 23 - Leonetta - "Każdy rani" cz.1

Everybody hurts somedays

Słońce świeciło mocno, przypominając wszystkim, że czas na zabawę i beztroskę się jeszcze nie skończył. Dzieci bawiły się wesoło na placu zabaw, co chwilę wybuchając śmiechem. Jakiś chłopiec jechał na rowerze, nawołując coś do biegnącej za nim dziewczynki, dwójka nastolatków spacerowała trzymając się za ręce, młode małżeństwo nachylało się nad wózkiem, w którym leżało gaworzące słodko niemowlę. Świat aż mienił się od kolorów dodających otuchy tym, którzy stracili na chwilę nadzieję. Wszystko było w porządku.
Leon Verdas siedział na jednej z ławek w parku. Przyglądał się z zaciekawieniem dziewczynce, która zbierała kwiatki i układała je w barwny bukiecik. Miała włoski związane w kitkę na samym czubku głowy. Leon uśmiechał się za każdym razem, gdy mała się schylała i z roztargnieniem odgarniała wpadające jej do oczu kosmyki. Przy tym tak śmiesznie marszczyła nosek, że trzeba byłoby chyba nie mieć serca, by się nie rozpłynąć. 
Nagle błogi spokój przerwał dźwięk karetki pędzącej po ulicy. Pojazd przemknął obok alejek parku, zwracając uwagę wszystkich zebranych. Karetka zatrzymała się przy pobliskim domu z piskiem opon i wysiedli z niej w pośpiechu jacyś ludzie. Leon wstał i ruszył przed siebie, chcąc zobaczyć, co się stało. Z natury był bardzo ciekawski. Gdy dotarł na miejsce, z domu wyniesiono kobietę na noszach. Za nią podążała zapłakana dziewczyna o brązowych oczach. Błyszczały od łez, ale i tak wydawały się piękniejsze od wszystkich, jakie Leon do tej pory miał okazję oglądać.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, karetka odjechała, a dziewczyna została na podjeździe sama, przyciskając dłoń do ust i zanosząc się płaczem. Nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, gapie się rozeszli, tylko jakiś staruszek zapytał ją cicho, czy wszystko w porządku. Ona pokiwała głową, starając się opanować łkanie. Leon nie mógł przejść obojętnie obok płaczącej dziewczyny.
- Jeśli chcesz, to cię przytulę. - podszedł do niej.
Uniosła głowę, ukazując zaczerwienioną od płaczu twarz. Patrzyła załzawionymi oczami na Leona, zastanawiając się, skąd ten chłopak wiedział, czego ona aktualnie potrzebuje. Nie chciała, by ktoś głupio pytał, czy wszystko jest w porządku. Przecież, do licha ciężkiego, widać było, że wcale nie jest.
- Nie znam cię. - odparła, wzdychając głęboko, by znowu nie zanieść się płaczem.
Leon przełknął ciężko ślinę. Może za bardzo się pospieszył? Może nie powinien do niej podchodzić? Może potrzebowała samotności...? Jego rozmyślania polegające na zadawaniu sobie w nieskończoność tych samych pytań przerwała ona. Nie myśląc nad konsekwencjami, rzuciła mu się w ramiona. A on ją objął i przytulił do siebie, bo poczuł, że ten dzień mimo zwyczajnego początku, skończy się już nie całkiem tak, jak się tego spodziewał.

Violetta Saramego od dziecka uważała swoją matkę za jedyną osobę, której na niej zależy. Ojca nigdy nie poznała, dziadków ani żadnych kuzynów czy innych dalekich krewnych także. Były same - ona i Maria, jej matka. Violetta codziennie patrzyła na Marię i wyobrażała sobie, że kiedyś będzie taka jak ona, silna i niezależna. Brała przykład ze swojej rodzicielki, w każdej sytuacji zastanawiała się, co by zrobiła mama na jej miejscu. Może i to trochę dziwne, ale tak właśnie było. 
- Zostałam sama. - wyszeptała, chociaż wiedziała, że nikt jej nie usłyszy.
W domu było przeraźliwie cicho. Dla Violetty było to strasznie dziwne, bo wnętrze mieszkania zazwyczaj wypełniał śpiew jej matki. Maria od zawsze uwielbiała śpiewać i zaraziła miłością do muzyki swoją córkę. Często siadały razem przy fortepianie i tak spędzały deszczowe wieczory. Teraz już tak nie będzie. Odezwało się coś w jej głowie, ale szybko odpędziła od siebie te myśli. Zdawała sobie sprawę z tego, że pewien etap w jej życiu właśnie dobiegł końca. Ani trochę jej się to nie podobało.
Lekarze od miesięcy powtarzali, że to tylko kwestia czasu. Maria chorowała dosyć długo, ale tylko sporadycznie pojawiały się objawy, więc traktowała chorobę lekceważąco. Nigdy nie stawiała siebie na pierwszym miejscu, najpierw myślała o Violetcie, a dopiero później o swojej chorobie. Violetta starała się dbać o mamę, ale to najwyraźniej na nic się zdało. Nikt nie musiał jej informować o tym, że Maria Saramego odeszła. Ona to czuła. Czuła w sercu straszną pustkę.
Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła głęboko. Miała zbyt mało sił, by płakać. Podejrzewała, że skończyły jej się łzy po dwóch nieprzespanych nocach. Ciszę, która tak irytowała Violettę, rozdarł dzwonek do drzwi. Dziewczyna poczuła łupanie w skroniach, co świadczyło o zbliżającej się migrenie. Mimo bólu podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi.Gdy je otworzyła, pierwszym, co przyciągnęło jej uwagę, było to, jak słonecznie zrobiło się na zewnątrz przez te kilka dni. Tak jakby matka natura sobie z niej drwiła i specjalnie sprawiła, że cały świat zaczął świecić, gdy Violetta straciła blask.
  Dopiero po chwili dostrzegła chłopaka, który przed nią stał. Miał na sobie ciemne spodnie i szarą koszulkę. Wydawało jej się, że już kiedyś go widziała.
- Cześć. - przywitał się. - Jestem Leon. Nie wiem, czy mnie pamiętasz...
Rozpoznała jego głos, tak delikatne, ale jednocześnie silny, aksamitny i niepewny.
- Pamiętam cię. - przerwała mu zachrypniętym głosem. - Nie miałam okazji ci podziękować, no wiesz, za...
Leon uśmiechnął się delikatnie i przeciągnął dłonią po brązowych włosach.
- Przyszedłem zobaczyć, czy wszystko u ciebie w porządku. - powiódł wzrokiem po przygarbionej sylwetce Violetty.
Jej rozczochrane włosy, pomięta sukienka, podkrążone oczy i spierzchnięte wargi nie umknęły jego uwadze. Prawie nie znał tej dziewczyny, ale się o nią cholernie martwił. Mimo, że nawet sam nie wiedział dlaczego.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. - odparła Violetta, chociaż każdy jej gest przeczył słowom.
Leon przyjrzał się jej jeszcze raz. Jego wzrok ciągle przyciągały jej duże oczy, błyszczące i brązowe, jak fabryka czekolady. Widział zbierające się w nich raz po raz łzy. Nie chciał, by płakała.
- Na pewno?
Violetta potrząsnęła gwałtownie głową, aż jej włosy zatańczyły wokół twarzy.
- Nawet mnie nie znasz. Dlaczego w ogóle się mną przejmujesz? - zapytała, mrużąc oczy. 
Ktoś mógłby uznać, że jest to oznaka podejrzliwości, ale ona tylko próbowała jakoś powstrzymać łzy.
- A więc zdradź mi swoje imię. - poprosił Leon, podchodząc do niej bliżej.
- Violetta. 
Uśmiechnął się delikatnie, bo dziewczyna, która tak go zafascynowała, zdradziła mu przynajmniej swoje imię. A to już znaczyło, że przynajmniej w jakimś małym stopniu mu ufa.
- Teraz już cię znam. Pozwolisz sobie pomóc? - uniósł brwi. 
Violetta otworzyła szerzej drzwi, by wpuścić Leona do środka. Perspektywa kolejnego samotnego popołudnia niezbyt jej się podobała. Chłopak wszedł do jej ciepłego domu, a ona zamknęła za nimi drzwi na zamek i zaprowadziła go do salonu.
- Chcesz coś do jedzenia albo do picia? - odezwała się słabym głosem, opierając się o framugę drzwi prowadzących do kuchni.
Miała wrażenie, że zaraz ugną się pod nią nogi upadnie na twardą podłogę.
- Wydaje mi się, że to raczej ty powinnaś coś zjeść. Ledwo stoisz na nogach. - zauważył z troską w głosie Leon.
Wtedy Violetta zemdlała. A on złapał ją w ostatniej chwili, zanim uderzyła w podłogę. 
I tak zaczęła się historia ich miłości.

And I know, you never meant to make me feel this way
Znacznie później...

Wiedziała, że to, jak się czuje, jest jego winą. Ale zdawała sobie sprawę także z tego, iż on nie chciał, by to przeżywała. Nigdy nie chciał, by zamknęła się w sobie przez niewyobrażalny ból, który rozerwał jej serce na milion kawałków. Odłamki jej cierpiącego serca wbijały się w jej płuca, przez co łkała spazmatycznie. A może to jednak przez jego twarz, którą widziała za każdym razem, gdy zamykała zapłakane oczy? 
Mama chciała ją tylko kochać. Leon chciał ją tylko kochać. I wtedy zrozumiała, że każdy rani.


Bywało różnie, ale to już naprawdę mi nie wyszło.
W drugiej części tego parta dowiecie się, co się stało między Leonem i Violettą. Stanie się jasne, o co chodzi w ostatnim akapicie. To będą takie jakby wspomnienia, coś takiego, żeby nie zostawiać was w niepewności. Niektóre sprawy trzeba wyjaśnić.
Mam nadzieję, że to wam nie przeszkadza.
Całą historię dedykuję Dianie za to, że po prostu jest.
Próbowałam zmusić się do napisania jakiegoś wesołego parta, bo ciągle tylko smęcę, ale jakoś nie mogę. Ostatnio jestem smutna i to chyba dlatego. Gdy już zakończę "Każdy rani", obiecuję, że napiszę dla was wesołego parta. 
Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa, komentarze itp... Wszystko wiecie.
Kocham Was mocno <3
Buziaki, M. ;*