sobota, 31 sierpnia 2013

One Part 5 - Naxi - ,,Nic nie jest takie samo" cz. 1

   

    Słońce dopiero zaczynało swoją codzienną wędrówkę po niebie. Powoli wstawało i mieniło się najjaśniejszymi kolorami. Promienie delikatnie muskały twarze przechodniów i wieżowce w centrum Buenos Aires. To miasto jest tak niezwykłe, pełne życia, ale ma też zakątki, w których można odpocząć i nie interesować się tą prędkością dni.
    Taki zakątek odnalazła dwójka dzieci. Przyszli tutaj przypadkiem. Zagubieni, szukający swojego miejsca do zabaw. 
    Ich kraina kryła się w lasku za jednym domkiem, który był ostatnim na ich ulicy. Mieszkali troszkę wcześniej, ale zagłębili się tutaj całkiem świadomie. Byli pewni, że odnajdą to, czego szukają od bardzo, bardzo dawna. I odnaleźli.
    Za kurtyną pnączy jednego z drzew kryła się mała polanka, w której kwiatki były jeszcze piękniejsze niż gdziekolwiek indziej, słońce prażyło mocniej niż w mieście, a ptaki ćwierkały o wiele ładniej niż rankiem przed ich oknem.
    Czarnowłosa dziewczynka zachwyciła się tym widokiem bardziej niż chłopczyk – brunet. Była o wiele bardziej wrażliwsza i doceniająca wszystko, co było w zasięgu wzroku. Jej brązowe oczy potrafiły zamienić szarość w jasne kolory tęczy i odnaleźć w każdej rzeczy punkt, w którym kryło się serce. 
    Była urodziwa. Miała śliczne czarne włosy, brązowe oczy i pięknie skrojone usta, których kolor mógł zachwycić każdą osobę. Była przeurocza. Można było powiedzieć, że jest idealna. Wesoła, zawsze uśmiechnięta. Nawet wtedy, gdy przewróci się i zbije kolano. Miała zaledwie pięć lat, ale podziwiała świat i brała z niego więcej niż niejeden dorosły. Nawet rodzice nie rozumieli własnej córki. Ale Natalia taka była.
    Chłopczyk był w tym samym wieku, co dziewczynka. Swoje niesforne, kruczoczarne loczki ukrywał pod kolorową czapeczką, którą dostał od Naty. Miał wiele innych nakryć głowy, ale tą uwielbiał nosić. Nie wiedział dlaczego, bo przecież małe dzieci nie wiedzą dlaczego tak jest. Obiecał sobie jednak, że niedługo się dowie.
    Jego również brązowe oczy zawsze błyszczały przez perspektywę wesołej zabawy z rówieśniczką, odkrywaniu nowych przygód i odnajdywaniu swoich zainteresowań. Chłopczyk miał starszego brata, który kochał hip hop i rap. Muzyka niosła się przez cały dom, a lokatorzy wcale nie narzekali, a szczególnie najmłodszy członek rodziny. On wychwalał ten rodzaj muzyki.
    Chłopiec nazywał się Maximiliano, choć ganiał wszystkich, którzy nazywali go pełnym imieniem. Był Maxim, tylko Maxim.
    - Ale tutaj pięknie – wzdychała Naty.
    - Prawda – wyjąkał.
    Czy był zachwycony? Był. Lubił myśleć o perspektywie zabawy z dziewczynką. Naty była wspaniałą towarzyszką, pomimo że nie była chłopakiem. Czasem potrafiła zachowywać się jak księżniczka, a czasem jak niedobry łobuz. Maxi wbrew swojej woli bardzo lubił te zmiany.
    - Co będziemy tutaj robić? – zapytał, łapiąc dziewczynkę za tłuściutką rączkę.
    Ona spojrzała na ich splecione ręce i zarumieniła się uroczo, co nie uszło uwadze Maxi’ego, na którego twarzy rozpaliły się czerwone kolory. Na pewno dla każdego dorosłego byłby to widok dość nietypowy, ale można powiedzieć, że ta dwójka potrafiła zauroczyć. Ich rodzice czasem żartowali i mówili, że tylko czekają na huczny ślub i wesele. Gdy Maxi i Naty to słyszeli zatykali uszy i kręcili się w kółko. Był to dla nich krępujący temat. Mieli tylko sześć lat, ale wiedzieli co to małżeństwo i wcale nie lubili o tym rozmawiać.
    - Maxi – dziewczynka puściła jego rękę. – Wyciągnij z plecaka wszystkie zabawki.
    Chłopak posłusznie zdjął z pleców malutki bagaż z motywem moro i wyjął z niego kolorowe klocki, jedną lalkę ubraną w różową sukienkę i wiele, wiele innych rzeczy, które dzieci zgromadziły do wspólnej zabawy.
    Naty rozłożyła koc, który trzymała w rękach. Miał ciepły czerwony kolor, a na środku znajdował się żółty motylek, który siedział na stokrotce. Dziewczynka położyła się i popatrzyła w błękitne niebo. Zamknęła oczy i zaczęła wyobrażać sobie, że szybuje na jednej z chmurek. Uwielbiała fantazjować. Mama mówiła, że czasami powinna się ograniczyć, ale ona na to nie zważała. Po prostu chciała myśleć optymistycznie, czyli inaczej niż wszyscy. Niektórzy tego nie zalecali, bo w ten sposób czuli się gorsi. Jedynie Maxi potrafił ją zrozumieć i wyobrażać sobie z nią zamki, smoki, rycerzy i kolorowe krainy…
    - Podaj mi lalkę – poprosiła dziewczynka.
    - A co mi za to dasz? – zapytał chytrze Maxi.
    - Saty… satyfakcje – odparła po chwili plątania się z językiem.
    Chłopak posłusznie podał jej lalkę i zajął się swoim motocyklem.
    Nawet nie wiedzieli, że całe ich krótkie życie zmieni się diametralnie...

    Mały, przytulny domek tętnił dzisiaj życiem. Kolejne spotkanie sąsiadów. Państwo Ponte i Navarro zasiedli do stołu, który uginał się pod pysznościami kulinarnymi, które wykonała mama Natalii. Dzisiaj, tak jak zwykle, wszyscy podzielili się na trzy grupy. Jedna to ojcowie rozmawiający o wyniku ostatniego meczu, druga to matki gawędzące o nowej telenoweli i sąsiadce, która wychodzi za mąż. Ostatnia grupka to dwójka dzieci, dobrze już nam znana. Oni rozmawiają o wszystkim. Zarówno o nowej bajce w telewizji, jak książce, która ich interesuje. Maxi i Naty nie potrafią się ograniczyć do dwóch, trzech tematów. Potrafią skomentować wszystko, co ich bawi, smuci, intryguje, obrzydza. Są sobą i to jest najważniejsze. We dwójkę tworzą idealną całość.
    - Niedługo kończą się wakacje, Maxi – odparła Naty. – Boisz się pójść pierwszy raz do szkoły?
    Chłopczyk spojrzał na nią zaciekawiony i powrócił do dalszej zabawy samochodzikiem. Wolał nie myśleć o nauce w szkole. Nie podobało mu się, że ma trafić do tego zatłoczonego gwaru. Nie odpowiadało to chyba nikomu. No, może tylko jemu.
    - Naty – westchnął Maxi. – Szkoła jest zła.
    Popatrzyła na niego jak na wariata i zapytała wyjątkowo kpiąco, jak na sześciolatkę:
    - Zgłupiałeś do reszty?
    Maxi pokręcił głową przecząco. Wyglądał na bardzo poważnego, więc dziewczynka uznała, że wcale nie żartował. Wzruszyła ramionami i powróciła do dalszej zabawy.  
    - Naty, smutno mi – odparł nagle Maxi.
    Dziewczynka uniosła brwi do góry ze zdziwienia, ale zapytała:
    - Dlaczego?
    - Nie wiem – wzruszył ramionami chłopczyk. – Jak dasz buziaka, to na pewno mi przejdzie – uśmiechnął się chytrze.
    Naty pokręciła głową z dezaprobatą, ale oznajmiła:
    - No dobrze, ale tylko w policzek.
    Zadowolony chłopiec odwrócił się do niej bokiem i czekał na pocałunek. Dziewczynka wzięła jedną z maskotek leżących na podłodze i przyłożyła mu ją do policzka. Maxi szeroko otworzył oczy i wskazał palcem na śmiejącą się Natalię.
    - Jeszcze się policzymy, mała – powiedział śmiesznym głosem.
    Naty ponownie wybuchła śmiechem, a razem z nią chłopczyk.
   Rodzice nagle oderwali się od rozmowy i popatrzyli na wesołe dzieci.
    - Byliby idealną parą – westchnęła pani Ponte.
    - Szkoda, że nie mogą – odezwała się mama Naty, po czym wyszła z pokoju.
    Dorośli, którzy siedzieli  przy stole, wiedzieli łzy w oczach kobiety. Im też było smutno, ale Buenos Aires to nie koniec świata. Zawsze można tutaj powrócić i zacząć wszystko od początku. Tak, jak dawniej. Tylko czy to nie za wysoka cena? Czy porzucając to miejsce stracą więcej? Nie, oni nie. Tylko te dzieci, które nie potrafią bez siebie żyć.

    - Widzisz tą panią? – zapytał Maxi, idącej koło niego Naty.
    Mama dziewczynki poprosiła ją, aby poszła po chleb. Chłopczyk każdego dnia widywał się z nią i potrafili bawić się godzinami. Rodzicom nie przeszkadzało to aż do teraz, kiedy zaistniała ta nieprzyjemna sytuacja.
    Maxi zauważył kobietę grającą na gitarze. Wyglądała na szczęśliwą i to zwróciło uwagę chłopca. Podobały mu się dźwięki, które było słychać z daleka.
    - Widzę – odparła przeciągle Naty.
    - Ja też kiedyś będę grał, śpiewał, tańczył… - wymieniał Maxi.
    - Ja też bym chciała – odpowiedziała cichutko Naty, zawijając kosmyk za ucho.
    Dziewczynka uśmiechnęła się do chłopczyka i razem szybkim krokiem udali się do piekarni. Mijali jeszcze kilku ulicznych grajków,. Maxi wybijał rytmy klaszcząc, a Naty nuciła pod nosem melodię, która idealnie pasowała.
    Szczęśliwi udali się w drogę powrotną do domu.
  
***

    - Rodrigo, musimy wyjechać jak najszybciej – powiedziała pani Navarro do swojego męża.
    On spojrzał na nią znad czytanej gazety i głośno westchnął. Ich sytuacja finansowa nie była najlepsza. Po prostu. Buenos Aires okazało się jedną, wielką pomyłką. Przynajmniej dla dorosłego małżeństwa. Rodzice małej Naty doskonale wiedzieli, że dziewczynka odnalazła tu siebie i wcale nie chce żegnać się z tym miejscem. A konkretnie jedną osobą. Razem z łobuzem Ponte idealnie się dopełniali. Z sąsiadami również potrafili się dogadać. Byli po prostu mili i zawsze uczynni. Państwo Navarro snuło plany na temat połączenia sześcioletnich dzieciaków. Było wiadome, że to daleka przyszłości i oni sami muszą wybrać. Wszystko było piękne. Do czasu…
     - Nie rozumiem – pani Navarro rozsiadła się wygodniej w fotelu. – Dostałeś pracę w Hiszpanii. Lepsze warunki, wyższa stawka. Dlaczego nie wyjeżdżamy?
     - Roberto, chcesz zostawić to wszystko? – zapytał jej mąż.
    Kobieta głośno westchnęła. Barcelona to nie był koniec świata. Tam żyłoby się im lepiej i tyle. Dlaczego nie spróbować?
    - Ale… - nie dokończyła Roberta.
    - Ale dobrze wiesz, że Natalia czuje się tutaj jak w domu. Nie mogę uwierzyć, że musimy wyrządzić jej taką krzywdę, wyjeżdżając.
    Rozległy się kroki i sześcioletnia dziewczynka weszła do salonu. Jej oczu szkliły się od łez, które zaraz miały popłyną po zaróżowionych z emocji policzków. Widok był okropny. Wyglądała na zrezygnowaną, powoli się poddawała. Nic nie miało już dla niej sensu. Nawet szkoła, którą codziennie mijała i z zachwytem się jej przyglądała. Mama mówiła, że tam będzie uczęszczać. Przecież obiecała…
    - Wyjeżdżamy na wakacje? – zapytała z wątpieniem, a jedna łza opadła jak kropla deszczu na wypolerowaną podłogę. – Nie zostawię Maxi’ego.
    Rodzice spojrzeli na nią, a matka zmrużyła oczy. Jej tata powoli kucnął przed nią i oznajmił:
    - Musimy, kotku.
    Teraz nie widziała już niczego. Pobiegła do swojego pokoju i płakała, czując się starsza i bardziej dojrzalsza.
    To było okropne, bo bycie dorosłym, nawet w wyobraźni, nie jest fascynujące.

    - Cieszę się, że przyszedłeś.
    Naty uśmiechnęła się lekko i zrobiło jej się trochę lepiej. Wciąż czuła tą pustkę i strach przed nowym miejscem, ludźmi. Wszystko nie było takie jak dawniej.
    - Maxi, usiądź.
    - Okej, okej – odparł wesoło. – Mam dla ciebie prezent – rozsunął plecak, a z niego wyciągnął śliczną lalkę.
    Wyglądała identycznie, co ta, którą pokazywała mu na wystawie w sklepie. Miała śliczną długo suknię do kostek, brązowe włosy i piękne buciki. Przytuliła ją do piersi, a w jej oczach znów stanęły łzy. Otarła je szybko i zwróciła się do Maxi’ego:
    - Kosztowała fortunę – umilkła. – Skąd wziąłeś tyle pieniędzy?
    Maxi lekko się zmieszał, ale odparł:
    - Zbierałem na nową deskorolkę, ale tak bardzo podobała ci się na wystawie, że postanowiłem ci ją kupić.
    Natalia uśmiechnęła się, ale nie była świadoma tego, że po jej twarzy płyną łzy.
    - Naty – zaskoczył się Maxi. – Naty, co się dzieje? Nie podoba ci się? Wymienię ją, spokojnie.
    Przytulił ją bardzo mocno, a ona wyszeptała jedno słowo, wciąż nie wierząc:
    - Wyjeżdżam.
    Maxi odsunął ją od siebie i popatrzył na nią swoimi dużymi, brązowymi oczami. Widziała ten ból w jego oczach. Nie mogła znieść, że ponownie ktoś cierpi przez nią. To błędne koło, które zatacza swój krąg i szuka ofiar. Ale dlaczego akurat oni? Bezbronne, słodkie dzieci, które nie widzą poza sobą świata? Dlaczego akurat teraz, gdy wszystko układa się jak najlepiej? Dlaczego akurat teraz, gdy chcą po prostu spełniać swoje marzenia?
    - Jesteś mi winna pocałunek w policzek… - wyszeptał Maxi i otarł łzę, która mimowolnie spłynęła po jego policzku.
    - Wiem – odparła.
    Odwrócił się z impetem w jej stronę i powiedział poważnie:
    - Obiecaj, że gdy się ponownie spotkamy oddasz mi tego buziaka.
    - Obiecuję – wyszeptała i zmarszczyła nosek, by ponownie nie wybuchnąć płaczem. – Przepraszam i żegnaj…
    Usłyszał jej szept z daleka, choć wcale tego nie chciał. Zamknął oczy, a gdy je otworzył jej już tam nie było. Zostały po niej tylko wspomnienia i dziecięce zabawy, które po kilku latach pójdą w niepamięć. Najlepsza przyjaciółka, powierniczka sekretów odeszła. I nie zanosiło się na to, by miała wrócić szybko.
    Drzewa nie były tak samo zielone, niebo nie było tak samo błękitne, kwiatki nie tak samo kolorowe, a chmurki nie tak samo puszyste.
    Prawda. Już nic nie jest takie samo bez niej. 

Xenia dała popis...
Boże, to jest takie beznadziejne. Zaczęłam korzystać z wakacji dopiero pod ich koniec i ta dam! Efekty powyżej.
No nie będę przeciągała. 
Ponownie dodaję o 00.00.
Hmmm... Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. 
Ogólnie nie miejcie mi za złe tego partu. Wiem, że jest... na to nie ma określenia...
Dobra, koniec, bo zaraz będzie 00.01. XD
To do następnego i do fantastycznego parta Mai! 
Xenia <3
P.S.: Zajebiście. 00:01. Refleks szachisty...

środa, 28 sierpnia 2013

One Part 4 - Cares - ''Kopciuszek'' cz. 1




   Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami i kilkoma dolinami. STOP! To nie ta bajka. Ta historia zaczyna się zupełnie inaczej. A więc zacznijmy od początku.

   W pięknej Argentynie, a dokładnie w boskim Buenos Aires było sobie Studio, a może raczej stało sobie Studio? Dobra, nie ważne, to nie ma znaczenia. Czy było czy stało. Ważne jest, co wydarzyło się w tym Studio i ja zakończyła się pewna historia.
   Prestiżowa szkoła artystyczna w Buenos Aires - Studio OnBeat każdego roku przyciągało ogromną liczbę uczniów. Każdy kto kochał tańczyć i śpiewać marzył, aby tu się dostać. Jednak nie każdemu było to dane. Do Studia dostawali się tylko najlepsi, ci co posiadali największy talent i potencjał. Dla nauczycieli stan majątkowy uczniów nie miał znaczenia, liczył się talent i chęć do ciężkiej pracy, wszystko inne schodziło na boczny tor. To, że dla nauczycieli pieniądze nie miały znaczenia, nie znaczy, że dla innych też kasa nie odgrywała istotnej roli. Było zupełnie odwrotnie. W prestiżowej szkole znalazły się takie grupy, dla których stan majątkowy innych uczniów był najważniejszy. Jeśli nie byłeś bogaty, nie liczyłeś się w szkole. Tak właśnie było w przypadku kilku osób.

   Rudowłosa dziewczyna stała w kącie korytarza i z uwagą przyglądała się długonogiej blondynce, która siedziała na kolanach swojego chłopaka, i przez cały czas gładziła go po policzku, albo całowała. Koło blondynki siedziała też brązowooka szatynka i jej chłopak, który nie mógł oderwać od niej wzroku. Całej czwórce towarzyszył także pewien brunet, który myślami był zupełnie w innym miejscu.To właśnie była szkolna elita. Najważniejsze i najbogatsze osoby w szkole. Ludmiła i jej chłopak Diego, Leon i Violetta, oraz Andres, który jako jedyny z całej szkolnej paczki był sam. Cała piątka była piękna, bogata i miała u stóp cały świat.
   - Cami, znowu im czegoś zazdrościsz? - do Camili przysiadł się Maxi wraz ze swoją dziewczyną Natalią. - Powiedz mi, co ty takiego w nich widzisz?
   - Maxi. Oni mają wszystko. Mają miłość, pieniądze, talent.
   - Ty znowu swoje - westchnęła Naty - Ile razy z Maxim powtarzaliśmy ci, że jesteś tak samo utalentowana jak Ludmiła czy Violetta. Masz wielki talent, tylko musisz uwierzyć w siebie. Cami, uwierz w siebie, a gwarantuje ci, że na koniec roku otrzymasz główną rolę w przedstawieniu.
   - Łatwo wam mówić - rudowłosa wstała z ławki, włożyła słuchawki do uszu i już miała wychodzić, kiedy wpadła na kogoś i z impetem upadła na podłogę.
   - Uważaj jak chodzisz, łajzo! - krzyknęła dziewczyna i popchnęła Camilę na podłogę, powodując drugi upadek rudowłosej w przeciągu kilku sekund.
   - Odbiło ci?! - Camila z pomocą przyjaciółki wstała z ziemi, otrzepała się i bez zastanowienia przystąpiła do ataku - Słuchaj, Violetta. Co ty sobie myślisz, co?! Myślisz, że przez to, że masz pieniądze, bogatego ojca, nadzianych przyjaciół i faceta, to jesteś najlepsza na świecie?!
   - Słyszeliście? - prychnęła Violetta i z pogardą spojrzała na Camilę, która z minuty na minutę stawała się coraz bardziej czerwona na twarzy. - Tak, słonko tak właśnie jest. Ja jestem kimś, a ty jesteś zerem. Ja mam cudownego chłopaka, a ty jesteś zupełnie sama. Nie dziwię ci się, że ja byłaś mała rodzice cię porzucili.  Żal mi tych osób, które się nad tobą zlitowały i cię zaadoptowały. Zapamiętaj sobie raz na zawsze. Jesteś zerem. Jednym wielkim zerem - szatynka przybliżyła się do Camili, uniosła rękę do góry, przechyliła ją i wylała na głowę dziewczyny kubek z kawą, który trzymała w ręce. Ludmiła zaśmiała się szyderczo, a Leon z Diego zaczęli  Violi bić brawo.
   - Świta odchodzi - Leon pstryknął palcami, chwycił swoją dziewczynę za rękę i w towarzystwie przyjaciół wyszedł ze szkoły.
   Kiedy cała piątka wyszła ze Studia bezradna Camila, usiadła na ławce i zakryła twarz w dłoniach. Zawsze kończyło się tak samo. Każda kłótnia z elitą miała taki sam przebieg. Camila zaczynała się kłócić, a później Viola, albo Ludmiła poniżały ją na oczach całej szkoły. Rudowłosa bardzo rzadko pokazywała swoją słabość. Była bardzo dobrą aktorką. Udawała silną i twardą dziewczynę, a tak naprawdę była zagubioną dziewczynką, która bała się walczyć o swoje marzenia.
   - Byłem głupi, że się zgodziłem na to, aby się nie wtrącać w twoje kłótnie z tymi debilami. Jestem twoim przyjacielem i mam ci pomagać, a nie siedzieć i nic nie robić.
   - Nie, Maxi. Taka była nasz umowa - Camila wzięła ręcznik od swojego przyjaciela i wytarła nim swoją rumianą, i delikatną twarz - Obiecałeś mi, że się nigdy za mną nie wstawisz i słowa masz dotrzymać. Ja nie chcę niczyjej pomocy. Nie chcę, aby moi najlepsi przyjaciele litowali się nade mną.
   - Cami... - Naty uklękła przed swoją przyjaciółką i chwyciła ją za drżącą dłoń. - Jesteś naszą przyjaciółką i nie możemy pozwolić na to, aby cię tak traktowano. Daj sobie pomóc.
   - Czy wy nie rozumiecie, że ja nie chcę niczyjej pomocy?! Nie chcę! - rudowłosa wstała z ławki, chwyciła plecak do ręki i wybiegła ze szkoły zostawiając swoich przyjaciół.

Kilka dni, kilka kłótni, kilka akcji później.

   Wielka elita urządziła w szkole dyskotekę. Może nie tyle dyskotekę, co maskaradę. Każdy z uczniów miał przyjść w masce. Strój był dowolny, ale maska musiała być.
   Późnym wieczorem, w Studio roiło się od przebranych uczniów. Wszyscy byli w maskach, każdy dostosował się do wymogu jaki wymyśliła Ludmiła ze swoją paczką. Założone na twarzy maski spowodowały, że trudno było kogoś rozpoznać. Wyróżniała się tylko świta, która zrobiła wszystko, aby można było ich rozpoznać i wyróżnić z tłumu.
   Camila niepewnym krokiem przekroczyła drzwi Studio. Przyszła sama. Jej najlepsi przyjaciele zrezygnowali z brania udziału w tej zabawie. Jak stwierdzili nie chcą uczestniczyć w tej szopce. Maska na twarzy Camili spowodowała, że dziewczyna po raz pierwszy czuła się pewnie. Wiedziała, że nikt jej nie rozpozna, dzięki czemu mogła skupić się na dobrej zabawie. Tylko jak tu się bawić skoro nie ma się partnera do zabawy? Rudowłosa skierowała swoje kroki ku wielkiej sali, gdzie właśnie trwała zabawa. Uczniowie tańczyli, albo tak jak w przypadku Violetty i Leona obściskiwali się w kącie i udawali, że nie mają pojęcia o tym, że wszyscy się na nich patrzą.
   - Ty też nie możesz już na nich patrzeć i mdli cię na ich widok? - spytał się nieznajomy chłopak, który stanął właśnie koło Camili. - Tak samo Diego i Ludmiła. Wszystko robią na pokaz, ich związek, to nie miłość, tylko jedna wielka szopka.
   - Skąd, to wiesz?
   - Mam swoje źródła.
   - Należysz do nich?
   - A ty skąd to wiesz?
   - Rozpoznałam cię.
   - Jakim cudem? - spytał zaskoczony Andres.
   Chłopak nie usłyszał już odpowiedzi ponieważ Camila znikła z jego pola widzenia. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej pobiegł za rudowłosą dziewczyną.
   Znalazł ją. Siedziała na ławce przed Studio i śpiewała coś cicho pod nosem, a na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Dopiero w blasku księżyca ujrzał jej piękne, duże, czekoladowe oczy. Wcześniej nie zwracał na nie uwagi. Oczy dziewczyny idealnie komponowały się z długimi, kręconymi, w odcieniu kasztanu włosami. Usiadł koło niej i zaczął rozmowę. Chciał się dowiedzieć skąd wiedziała kim on jest. Ona go znała, a on jej nie.
   - Skąd wiedziałaś kim jestem? - zapytał Andres.
   - Rozpoznałam cię po oczach. - Camila spojrzała na bruneta i posłała mu delikatny uśmiech.
   - Czyli? - dopytywał dalej.
   - Masz, duże, brązowe oczy, a ja takie lubię.
   - Twoje oczy lubią mnie?
   - Moje oczy lubią przede wszystkim ludzi o dobrym sercu.
   - A twoje serce, co lubi?
   - Moje serce lubi muzykę, taniec i śpiew. A Andresa  serce, co lubi?
   - Moje serce kocha to, co twoje serce.
   - Zaczynamy brzmieć jak zakochani - Camila zaśmiała się i spojrzała na swojego towarzysza. W pewnym momencie Andres zauważył jak dziewczyna trzęsie się z zimna. Ściągnął z siebie swoją skórzaną kurtkę i nałożył ją na plecy dziewczyny.
   - Powiesz mi kim jesteś?
   - Zajrzyj w moje serce, a dowiesz się kim jestem.
   - Musisz być taka tajemnicza?
   - Tak. Lubię taka być. Nie lubię jak ktoś patrzy mi w oczy, a później czyta z nich jak z książki.
   - Czyli jak popatrzę ci w oczy, to zgadnę kim jesteś?
   - Nie wiem. Spróbuj, a się przekonasz. Masz kilka sekund.
   Andres spojrzał w Camili oczy. Jednak nie dane było mu długo się napatrzeć, ponieważ rudowłosa szybko odwróciła głowę.
   - Koniec, twój czas minął.
   - A mogę cię pocałować?
   - Hahaha. Pierwsza moja zasada. Nie całuje się z chłopakiem na pierwszy spotkaniu. Zapamiętaj to sobie, jak będziesz chciał mnie kiedyś zaprosić na randkę.
   - Jak mam cię zaprosić skoro nie wiem kim jesteś?
   - To już nie mój problem.
   - Ale...Proszę powiedz mi kim jesteś.
   - Nie, Andres. Znasz bajkę o Kopciuszku? Ja się właśnie tak czuję. Nikt mnie nie rozpoznał i nikt ze mnie nie szydzi. Czuję się jak Kopciuszek. Jutro moja bajka się skończy. Jutro powrócę do rzeczywistości. Będę sobą.
   - Ale książę później znalazł Kopciuszka.
   - Ale ty mnie nie znajdziesz, gwarantuje ci to.
   - Skąd ta pewność?
   - Bo takie osoby jak ty, nie zauważają takich osób jak ja.
   - Skąd wiesz jaki jestem?! - Andres podniósł lekko swój głos.
   - Wiesz skąd wiem?! Widzę jak się zachowujesz, gdy jesteś z tą swoją świtą! Widzę jak traktujecie ludzi, jak nie macie do nich szacunku!
   - Ja taki nie jestem. Nie masz racji!
   - Mam! - zdenerwowana Camila wstała w ławki, ściągnęła z ramion kurtkę chłopaka i rzuciła nią w niego. - Jesteś dokładnie taki sam.
   - Czemu tak myślisz?
   - Bo nie stajesz w obronie żadnej szykanowanej osoby. Żegnaj Andres.

   Dzień później.  
  
   Andres stał na korytarzu i przyglądał się każdej dziewczynie, która wchodziła do Studia. Liczył na to, że wśród tych dziewczyn, znajdzie tą, która zawróciła mu w głowie. Tak, po raz pierwszy jakaś dziewczyna pozostała w jego umyśle na dłużej. Nie potrafił zapomnieć o jej oczach, uśmiechu i delikatnym głosie, ale przede wszystkim nie mógł zapomnieć o rozmowie z nią. Słowa tajemniczej dziewczyny dały mu do myślenia. Czy miała rację? Czy naprawdę zachowywał się jak skończony idiota? Camila była pierwszą osobą, która sprawiła, że zaczął się zastanawiać nad tym kim tak właściwie jest.
   - O czym tak myślisz? - spytał się Diego, który pojawił się koło Andresa wraz z Leonem.
   - O Kopciuszku.
   - Że o kim?! - wydarł się Leon i delikatnie potrząsnął swoim przyjacielem. - Jakim znowu Kopciuszku?!
   - O dziewczynie, z którą wczoraj rozmawiałem. 
   - Możesz jaśniej? - poprosił Diego, który tak samo jak Leon nie rozumiał tego, co mówi do niego jego przyjaciel.
   - Wczoraj, kiedy wy obściskaliście się ze swoimi dziewczynami, ja poznałem piękną dziewczynę. Miała duże, piękne oczy, czekoladowe oczy i długie kasztanowe włosy. Do tego ma śliczny uśmiech, i niesamowicie melodyjny głos. Mówi co myśli i powiedziała mi wczoraj coś bardzo ważnego.
   - Mianowicie? - spytał się Leon unosząc jedną brew do góry.
   - Że cała nasza piątka zachowuje się jak banda debili. Nie szanujemy ludzi mamy ich za nic. Dziewczyny ostatnio potraktowały Camilę jak szmatę...
   - O jakiej Camili ty znowu mówisz? Najpierw Kopciuszek, teraz Camila, weź się człowieku zdecyduj na jedną. Ja cię proszę.
   - Diego, Kopciuszek, a Camila to zupełnie dwie inne dziewczyny. Cami chodzi do Studia, jest w naszej klasie, a Kopciuszka poznałem wczoraj.
   - Cześć chłopaki. O czym gadacie? - do chłopaków podeszła Ludmiła wraz z Violettą. Dziewczyny objęły swoich partnerów, patrząc się przy okazji na inne dziewczyny, które w tym momencie zżerała zazdrość od środka.
   - Andres poznał wczoraj Kopciuszka - odparł Leon i złożył na policzku swojej dziewczyny buziaka. - I się chyba zakochał.
   - To fajnie! - pisnęła Violetta i klasnęła szczęśliwa w dłonie - Jeśli tylko jest bogata, to spokojnie może należeć do naszej świty.
    - Ty, Violcia, a Kopciuszek to nie był biedny przypadkiem? - spytała się Ludmiła, i zaczęła przeglądać się w lusterku, które kilka sekund wcześniej wyciągnęła ze swojej torebki.
    - I Kopciuszek chyba coś zgubił. Zgubił ten twój Kopciuszek coś czy nie? Nie wiem pantofelek, albo portfel, a może rybę?!
   - Zamknij się Leon, dobra?! - warknął wściekły Andres. Otworzył swoją szafkę, wyciągnął z niej plecak i kurtkę, którą wczoraj tam zostawił, i trzasnął z całej siły drzwiczkami. - Cześć! - brunet pożegnał się z przyjaciółmi i odszedł od nich, kierując się w stronę wyjścia.

   Zdenerwowany Andres usiadł na ławce przed Studiem. Dokładnie na tej samej siedział wczoraj w towarzystwie swojego Kopciuszka. Tak nazywał teraz nieznajomą dziewczynę. Była jego Kopciuszkiem. Od wczoraj czuł się jak w bajce. Miał nadzieję, że jego historia będzie miała też szczęśliwe zakończenie, że znajdzie swojego Kopciuszka i pozna jego duszę jeszcze bardziej. Kładąc dłonie na ławce poczuł jak coś łaskocze jego skórę. Uniósł dłoń i dopiero wtedy ujrzał srebrną bransoletę, która leżała na ławce. Wziął znalezisko do ręki i dokładnie mu się przyjrzał. Do srebrnej bransoletki było przyczepione osiem, czerwono-srebrnych zawieszek; pierwsza zawieszka - literka 'C', druga - malutka nutka, trzecia  - czterolistna koniczyna, czwarta  - podkowa, piąta - serduszko, szósta zawieszka - malutki misio, siódma  - literka ''H'', ósma  - anioł. Przeszło mu przez myśl, że bransoletka może należeć do jego Kopciuszka. Dzięki znalezisku zaczął wierzyć, że może odnaleźć dziewczynę, która tak mu wczoraj zawróciła w głowie.
   - Andres, zgubiłeś coś - koło chłopaka pojawiła się Camila. Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie i usiadła koło niego. - Jesteś tak roztargniony, że nawet nie zauważyłeś, że zgubiłeś swojego iPoda. Proszę, to chyba twoje. Andres jesteś tutaj? - rudowłosa pstryknęła chłopakowi palcami przed nosem, a on nawet nie się nie poruszył. Nadal siedział nieruchomo i wpatrywał się w jeden punkt. - ANDRES!
   - Mówiłaś coś? - spytał się Andres, który wrócił do rzeczywistości dopiero wtedy,  kiedy dziewczyna wykrzyczała jego imię wprost do jego ucha.
   - Proszę, to chyba twoje - powiedziała Camila i położyła mu na kolanach jego białego iPoda. - To chyba tyle, cześć.
   - Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
   Zastygła i znieruchomiała. Nie spodziewała się takiego pytania. Nie teraz, kiedy wiedziała, że Andres jej szuka, że chce poznać dziewczynę, z którą rozmawiał podczas szkolnej zabawy.
   Nie mogła się ujawnić. Nie chciała tego robić. Gdyby to zrobiła jej życie jeszcze bardziej by się skomplikowało.
   - Wczoraj poznałem wyjątkową dziewczynę, bardzo wyjątkową - kontynuował - Wiesz, co w tym wszystkim jest najdziwniejsze?  Nie zawrócił mi w głowie jej wygląd, a jej niesamowicie piękna dusza. Chcę ją odnaleźć, ale nie wiem jak. Pamiętam tylko jej oczy, uśmiech i duszę. Jak ja mam ją odszukać skoro tylko tyle o niej wiem? Camila, może ty wiesz o kogo mi może chodzić?
   - Andres, nie mam pojęcia. W naszej szkole jest wiele pięknych dziewczyn.
   - Ale ta była najpiękniejsza, najcudowniejsza... Cami, pomożesz mi jej szukać? Proszę...
   - Ja....


___________________________
Witajcie.
Dziewczyny napisały wspaniałe Party. A ja eh. Szkoda gadać..
Co ja mogę wam powiedzieć? Nie podoba mi się ta część. Dlaczego? Jest sztuczna, drętwa, beznadziejna, pisana na siłę, za dużo pustych dialogów i w ogóle jest okropna. Prawda? Prawda!
Mam pytanie. Wolicie Andresa w moim wykonaniu czy takiego serialowego idiotę? :D
I wiem, że zrobiłam z Leonettę złą parę, ale to tylko raz :D 
I wiem, że może trochę mój Part pomysłem przypomina pierwszy Part Xeni, ale ja nic nie kopiowałam PRZYSIĘGAM!Miałam to napisanie o wiele wcześniej, Maja potwierdzi prawda?:D Xeniu, nie jesteś zła?
To chyba tyle. Aha! Pamiętajcie. Spam proszę umieszczać w zakładce ''Reklama''
Nasza Kochana, Zajebista, Najlepsza. Najwspanialsza Xenia swojego Parta zaprezentuje nam 31.08.2013 Już Was Zapraszam! Na pewno to będzie, to coś zajebistego! Zresztą jak każda jej historia, a także Maddy i Mai! :)


Jestem GENIALNA wyprorokowałam, że za jakiś czas Lara zrobi awanturę Leonowi o zdjęcie z Violą/zdjęcie Violi. Ciekawe, czy wyprorokuje kolejną rzecz:D (Rozgadałam się, wiem xd)
I na koniec (Aga, zrobi sobie reklamę po raz ostatni) jeśli ktoś nie czytał mojego nowego Parta o Leonettcie na blogu Mai, a chciałby przeczytać to coś to zapraszam  TU

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

One Part 3 - Leonetta - "Przeznaczenie" cz.1

   Słońce powoli kończyło swą wędrówkę po niebie, gdy Violetta otworzyła drzwi swojego małego mieszkanka w centrum Madrytu. Była zmęczona. Z ciężkim westchnieniem opadła na miękki fotel i przymknęła powieki. Chciała odciąć się od zewnętrznego świata, który każdego dnia przerażał ją coraz bardziej. Pragnęła zasnąć i obudzić się w jakimś wspaniałym miejscu z marzeń, gdzie nie musiałaby się o nic martwić, gdzie jej życie byłoby wolną od trosk egzystencją pełną śmiechu i zabawy.
- Viola! - usłyszała natarczywy głos, który znała aż za dobrze. Po raz kolejny przerwał jej chwilę spokoju, jedną z nielicznych.
- Martin, po co tu znowu przyszedłeś? - z irytacją przyjrzała się niskiemu chłopakowi ubranemu w jaskrawą bluzę i dżinsy. - Mówiłam ci przecież, że...
- Ależ, Violetta, po co od razu te nerwy? - roześmiał się głośno i rozłożył szeroko ręce, jakby oczekiwał, że młoda kobieta rzuci mu się w ramiona. 
- Martin, wyjdź. - rozkazała Violetta, całkowicie ignorując jego wypowiedź. - W tej chwili. Bo zadzwonię do twojego ojca i...
- Dobra, dobra! - poddał się chłopak, nie chcąc zapewne kolejny raz doświadczać gniewu swojego dosyć nerwowego rodziciela. - Wychodzę.
Gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi odetchnęła z ulgą. Odkąd kilka miesięcy temu dostała pracę w małej restauracji ten chłopak nie dawał jej spokoju. Był synem właściciela restauracji i zadurzył się w niej już podczas pierwszego spotkania. Przychodził do niej za każdym razem, gdy wracała zmęczona do domu. A ona stale zapominała zamykać za sobą drzwi na klucz. Ktoś inny pewnie dawno zgłosiłby to na policję jako nękanie, ale Violetta nigdy nie była z tych, co to chcą zrobić wszystkim na złość bez konkretnego powodu. Znosiła to więc cierpliwie, wmawiając sobie, że dzieciakowi prędzej czy później znudzi się uganianie za jakąś nic nie wartą kelnereczką, której nie udało się nic osiągnąć w życiu. Nie czuła się ani trochę spełniona roznosząc dania i zbierając zamówienia od wiecznie zabieganych klientów. Zawsze chciała być kimś szczególnym. Pragnęła inspirować innych. Nie udało się.
Wstała i powoli podążyła do kuchni. Nie miała ochoty na jedzenie, ale nie chciała także siedzieć bezczynnie. Od dłuższego czasu coś wisiało w powietrzu i czuła, że podświadomie na coś czeka. Nie wiedziała tylko na co.

   Leon miał talent muzyczny i wiedzieli to wszyscy w jego otoczeniu. Mógł być sławny, gdyby tylko zechciał. Ale on wybrał inną drogę. Wolał przekazywać swoją wiedzę młodszemu pokoleniu. Codziennie z uśmiechem na twarzy wchodził do budynku, w którym pracował i witał się ze wszystkimi napotkanymi osobami. Kochał to, co robił. Można by powiedzieć, że był szczęśliwym człowiekiem. Ale czegoś mu brakowało. Czuł w środku pustkę każdej nocy, kiedy jego myśli nie zajmowały żadne ważne sprawy.
- Leoś, Leosiek, Leonek! - do jego uszu dotarł przesłodzony głos należący do Ludmiły Ferro.
Mimo burzliwej przeszłości ich relacja przetrwała. Zdołali naprawić to, co się zepsuło, głównie dzięki przemianie Ludmiły. Ona chciała kiedyś do niego wrócić, ale jego serce podpowiadało mu, że panienka Ferro nie jest tą jedyną. A Leon nie chciał związywać się z kimś, kogo nie darzy szczerym uczuciem. 
- Ludmiła, wystarczyłoby zwykłe "Leon". - zaśmiał się serdecznie, a ona machnęła ręką i przysiadła obok niego na ławce w parku otoczonym wysokimi drzewami.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Ludmiła była bardzo rozentuzjazmowana. - Francesca dzwoniła. Ona i Marco są zaręczeni!
Leon tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, bo nie widział potrzeby komentowania wypowiedzi swojej przyjaciółki. Pewne było, że Francesca i Marco prędzej czy później zdecydują się zrobić kolejny krok w ich związku. Ale oni mieszkali we Włoszech od dwóch lat i Leon nie czuł już z nimi takiej więzi jak kiedyś. Widział, że jego przyjaźń z Fran i Marco się rozpada. No cóż, odległość robi swoje.
- Nie powiesz nic? - zdziwiła się Ferro. - Ty to jednak jesteś dziwny, Verdas. - prychnęła, odrzucając swoje blond włosy na plecy.
- Nic na to nie poradzę. - odparł Leon, trącając ją żartobliwie w bok. Pokręciła głową z dezaprobatą, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Idę, dzisiaj mam kilka ważnych spraw do załatwienia. - pocałowała go w policzek. - Trzymaj się! - po tych słowach odbiegła w podskokach. 

  Przyśniły jej się zielone, głębokie oczy. Nie potrafiła dojść do tego, do kogo one należą, ale wiedziała, że już kiedyś je widziała. Ta sprawa nie dawała jej spokoju przez cały kolejny dzień. Dwa razy potłukła kubek z kawą, który miała zanieść do któregoś ze stolików. Gdy weszła do domu znowu zapomniała zamknąć drzwi na klucz i musiała uporać się z Martinem. Do tego po prostu nie mogła usiedzieć na miejscu, więc postanowiła wybrać się do Angie, która mieszkała kilka ulic dalej. Podczas spaceru próbowała znaleźć w tłumie te niesamowite oczy, zupełnie jak jakaś wariatka. Ale nie umiała inaczej. Może i zachowywała się odrobinę irracjonalnie rozmyślając o jakimś głupim śnie. Tyle, że te oczy pojawiały się w jej umyśle mimowolnie. Uniosła głowę, by zachodzące słońce przyjemnie ogrzało jej policzki. Przymknęła delikatnie powieki, zapominając, że kroczy zatłoczonym chodnikiem w centrum Madrytu. Nieuniknione było to, że na kogoś wpadnie. Pięć sekund później leżała już na ziemi, kompletnie nie wiedząc, co się stało. Nie mogła zorientować się w sytuacji, dopóki nie dostrzegła podnoszącego się właśnie na nogi mężczyzny. Musiała na niego wpaść i teraz przez nią cała jego niebieska koszulka była upaćkana kawą. Podał jej ręke, a ona ujęła ją niepewnie i wstała z nagrzanego słońcem chodnika. 
- Przepraszam, nie chciałam... - zaczęła się tłumaczyć, przygryzając wargę. 
- Nic się nie stało. - przerwał jej mężczyzna. - Mi też czasami zdarza się zamyślić. 
Violetta uniosła głowę i ujrzała te oczy. Te same oczy, które przyśniły się jej tej nocy, te same, przez które prawie dzisiaj wyleciała z pracy i nie mogła się na niczym skupić. Umiejscowione na tej przystojnej twarzy wydawały się jeszcze piękniejsze. Kiedyś już się w nią wpatrywały. 
- Ja... - zająknęła się. On przyjrzał się jej i zmarszczył brwi, jakby coś mu się przypomniało. 
- Ja chyba cię znam. - odezwał się po chwili. - Mieszkałaś  kiedyś w Buenos Aires? - zapytał.
- Violetta Castillo. - odparła pospiesznie. - Mieszkałam. A ty jesteś Leon. - wydukała, bo nagle wszystko powróciło do niej z podwojoną siłą. Te wspomnienia, które udało jej się wyrzucić z głowy, to, o czym zdołała zapomnieć. 
- Violetta. - wypowiedział jej imię powoli, jakby bał się, że coś pomyli. - Nie wierzę. Tyle czasu minęło. 
Ale ona tego nie usłyszała. Jej serce właśnie rozpadło się na tysiąc kawałków, a umysł był bombardowany przez setki wspomnień. Grupka roześmianych przyjaciół, a wśród nich ona, przytulona do wysokiego bruneta, Studio21, lekcja śpiewu z Angie, Resto-Band, bitwa na poduszki z Francescą i Camilą, przedstawienie na koniec roku, uśmiechnięty i dumny ze swoich uczniów Pablo... Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. 
- Violetta, wszystko w porządku? - Leon zaniepokoił się, bo brunetka zachwiała się na nogach. Podszedł do niej szybko i złapał ją za ramiona, by się nie przewróciła. W miejscu, gdzie ją dotknął, poczuła na skórze przyjemne mrowienie.
- Przepraszam, ja po prostu... - zawahała się. - Zakręciło mi się w głowie. - uśmiechnęła się, ale wyszedł jej z tego raczej jakiś grymas.
- Na pewno już wszystko okej? - upewnił się, patrząc na nią z troską. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kiedyś była dla niego niezwykle ważna. 
- Tak, a teraz przepraszam, ale spieszę się. - wymamrotała, odbiegając szybko. 
- Poczekaj, daj mi chociaż swój numer! - zawołał za nią, ale ona już zniknęła w tłumie.
 Miał odejść, gdy zauważył leżący na chodniku fioletowy telefon, zapewne należący do Violetty. Podniósł go i schował do kieszeni. To musiało być przeznaczenie. Los nie chciał, aby teraz ich drogi się rozeszły. Mieli się jeszcze spotkać. Leon westchnął i ruszył w dalsza drogę do domu. Wtedy zdał sobie sprawę z tego, że to właśnie Violetta była brakującym elementem jego życia. Jej potrzebował do pełni szczęścia.

  Gdy znalazła się przed drzwiami mieszkania Angie, załomotała w nie całej siły. Nie panowała nad sobą, w głowie ciągle miała obraz przyjaciół, dawnych przyjaciół, i Leona Verdasa. Tak długo próbowała zapomnieć o tamtym okresie swojego życia. Kiedy jej się wreszcie udało, musiała spotkać kogoś, kto o jej o tym przypomniał. Chciała zacząć coś nowego, ale nie mogła teraz odrzucić przeszłości. Nie teraz, gdy zorientowała się, że Leon mieszka w tym samym mieście, co ona. To naprawdę dziwne, że nie spotkali się przez te pięć lat. Tyle dokładnie czasu Violetta mieszka już w Madrycie. 
- Violu, co się stało? - w drzwiach stanęła Angie z zatroskaną miną. - Myślałam, że ktoś chce mi rozwalić drzwi!
- Angie, przepraszam, ale muszę z tobą porozmawiać. - wyjaśniła płaczliwym głosem Violetta. Kobieta wpuściła ją do mieszkania i razem usiadły na kanapie stojącej na środku dużego salonu. 
- No więc mów. - zarządziła Angie, odgarniając włosy z twarzy. 
- Spotkałam dzisiaj Leona. - wyrzuciła z siebie Violetta. - Wczoraj mi się śnił, śniły mi się jego oczy. Boję się, bo teraz wszystko wraca. Wszystkie wspomnienia.
- Leona Verdasa? - upewniła się Angie, a Violetta przytaknęła. - Co chcesz z tym zrobić? 
- Nie wiem. - jęknęła Violetta, ukrywając twarz w dłoniach. - Chyba powinnam wyjechać. 
To wydało jej się najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji. Wcześniej także uciekła, gdy zaczęły się problemy. Dokładnie siedem lat temu, gdy jej głos odmówił posłuszeństwa, załamała się. Pod wpływem namów ojca poddała się operacji strun głosowych. Gdy było już po wszystkim, lekarz powiedział, że nie jest pewien, czy Violetta jeszcze kiedykolwiek zaśpiewa. Wtedy cały jej świat runął. Bała się to sprawdzić. Bała się, że z jej ust popłyną pierwsze słowa piosenki i okaże się, że jej głos nie jest już taki jak kiedyś. Więc uciekła, zostawiając za sobą wszystko, co kochała. Przeprowadziła się do Madrytu, porzuciła fascynację muzyką i znalazła pracę, która zapewniłaby jej utrzymanie. Na początku było ciężko, pracodawcy przyjmowali ją dzięki ładnej buzi, a chwilę potem zwalniali zauważając jej niezdarność. Udało jej się w końcu zapomnieć po okresie trzech lat i wyszła na prostą. Teraz, gdy wydawało jej się, że odnalazła spokój, pojawił się Leon. O tak, trzeba uciec. 
- Violu, wiecznie uciekasz. - stwierdziła Angie, przerywając jej rozmyślania. - Spróbuj się z tym zmierzyć.
Ale Violetta nie chciała się z tym mierzyć. Wiedziała, że przegra. Zawsze przegrywała. 
- Nie chcę. - wyszeptała. - Nie potrafię, jestem do niczego. - podkuliła kolana.
 Angie przytuliła ją do siebie mocno. Chciała choć trochę pocieszyć swoją siostrzenicę, ale nie wiedziała, co mogłaby zrobić, by jej pomóc. Violetta straciła po prostu wiarę w siebie i wszystko od razu spisywała na straty. Kto wie, może gdyby wreszcie odważyła się zaśpiewać, to okazałoby się, że nie było się czego bać? Ale Violetta Castillo obiecała sobie, że już nie zaśpiewa, nigdy. Jak na razie nie złamała tej obietnicy, ale jej ciotka miała cichą nadzieję, że kiedyś to nastąpi.
- Nie musisz uciekać, Violu. - zapewniła ją Angie, nie wypuszczając z objęć. - Jeśli naprawdę nie chcesz rozpamiętywać przeszłości, to po prostu zapomnij o dzisiejszym spotkaniu z Leonem i już. 
Violetta uśmiechnęła się niemrawo. Gdyby to było takie proste... Gdyby umiała zapomnieć o Leonie Verdasie, to na pewno by to zrobiła. Ale on nie chciał wyjść z jej głowy. Wcześniej nękały ją obrazy jego wspaniałych oczu, teraz widzi go w całej okazałości.
- Dobrze, dziękuję, Angie. - wymamrotała, decydując, że nie będzie dłużej męczyła swojej cioci irracjonalnymi problemami. Jest dorosła i sama sobie poradzi. - Chyba już pójdę.
- Zaczekaj, Pablo zaraz wróci, to cię odwiezie. - zaoponowała Angie, łapiąc Violettę za nadgarstek, by ta jej nie uciekła. 
- Przespaceruję się. - uśmiechnęła się smutno i podniosła z podłogi swoją torebkę, po czym wyszła z mieszkania. 

  Myślał o niej w drodze do domu, myślał o niej podczas kolacji, którą jadł z Ludmiłą i Diego, myślał o niej, kiedy oglądał film z tą dwójką... Nie wychodziła z jego głowy. Poza tym, wcale tego nie chciał. Pragnął już zawsze patrzeć na jej słodką twarzyczkę, której brakowało mu przez tyle czasu. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo za nią tęsknił.
- Leon, siedzisz z głową w chmurach. - odezwała się Ludmiła. - Jeśli chcesz, to sobie pójdziemy i zostawimy cię samego...
- Nie, Ludmiła. - przerwał jej, otrząsając się z zamyślenia. - Po prostu dzisiaj kogoś spotkałem.
Ludmiła przyjrzała mu się uważnie i zmarszczyła w skupieniu brwi. Leona wyraźnie coś martwiło.
- Kogo spotkałeś? - zapytała, mrużąc podejrzliwie oczy. Nie podobała jej się ta rozmarzona mina Leona. 
- Violettę. - odparł, uśmiechając się delikatnie. 
Ludmiła momentalnie wyprostowała się na swoim miejscu. Nie lubiła tej dziewczyny. Nigdy. I tu już nawet nie chodziło o to, że panienka Castillo była od Ludmiły lepsza w dosłownie wszystkim. Co by nie zrobiła, to wychodziło jej idealnie i perfekcyjnie. Ludmiła po prostu nie mogła zrozumieć, jak Violetta mogła wyjechać bez słowa i zostawić przyjaciół. Minęło siedem lat, a Ferro nadal kryła urazę do Violetty. 
- Castillo? - upewnił się Diego, czym przywrócił Ludmiłę do rzeczywistości. Leon przytaknął mu, znów zamyślony. 
- I co? Znowu zawróciła ci w głowie? - prychnęła Ludmiła. - Kochasz ją? Ciągle? - dopytywała, aż w końcu Diego zatkał jej usta dłonią, by przestała mówić.
- Nie wiem, Ludmiła. - westchnął Leon, kompletnie nie zwracając uwagi na zachowanie swoich przyjaciół. - Ale jej potrzebuję. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że czegoś mi brakuje? - nie czekał na jej odpowiedź, tylko kontynuował: - Właśnie jej mi brakowało. 
Diego i Ludmiła wpatrywali się w niego, starając się dojrzeć na jego twarzy jakieś ślady rozbawienia. Ale on najwyraźniej mówił całkiem poważnie, bo zagapił się w dal i ponownie pogrążył w swoich myślach. Ferro nie mogła w to uwierzyć. Leon Verdas, ten, który kiedyś kompletnie nie przejmował się innymi, przez siedem lat tęsknił za jedną, tak naprawdę nic nie wartą dziewczyną. Myślała, że o niej zapomniał. W sumie nie mówił o niej zbyt wiele, gdy wyjechała. Nie byli wtedy już razem, więc niby dlaczego miałby coś mówić? Ludmiła uznała, że nie warto przypominać mu o tym, że kiedyś chodził z Violettą Castillo, że dzięki niej stał się kompletnie inną osobą, że ją kochał. Po upływie jakiegoś czasu i ona dała sobie spokój z rozpamiętywaniem. Tak więc szokiem dla niej było, że ta przeklęta dziewucha znowu wepchała się z buciorami do życia Leona. 
- Nie, Leon, to na pewno nie to. - zaprotestowała. - Nie jej potrzebujesz. Wydaje ci się.
- Chciałbym bez przerwy na nią patrzeć. - spojrzał na nią zdecydowanym wzrokiem. - Chciałbym nigdy już nie budzić się bez niej u boku, chciałbym ją mieć przy sobie do końca życia. Czy to znaczy, że jej nie potrzebuję? - uniósł brwi. Nie miał ochoty na kłótnię z Ludmiłą, ale musiał bronić swoich racji.
- Ludmiła sobie idzie. - pisnęła i wstała. Z impetem zamknęła za sobą drzwi i już jej nie było.
- Ludmiła się na ciebie obraziła. - odezwał się Diego. - Chyba ciągle chce być z tobą. 
- Nie. - zaprzeczył Leon, kręcąc głową. - Ona po prostu nigdy nie lubiła Violetty. Nie musisz być zazdrosny, Diego. - uśmiechnął się do niego domyślnie. Tamten tylko parsknął śmiechem w odpowiedzi.

   Ułożyła się wygodnie na łóżku, zmęczona po całym dniu obsługiwania klientów. Leon się nie odezwał, z czego była trochę zadowolona, bo naprawdę nie miała ochoty na kolejny potok wspomnień. Niestety wczoraj zorientowała się, że zgubiła telefon. Nie był jej zbytnio potrzebny, i tak nie miała do kogo dzwonić oprócz taty, który i tak wydzwaniał do niej na stacjonarny. Olała więc tą sprawę. Nigdy nie przejmowała się takimi drobiazgami. Westchnęła i zamknęła oczy. Wreszcie miała chwilę spokoju, tylko dla siebie, zero zgiełku, hałasu i Martina. Poczuła się błogo i już miała zapaść w sen, gdy usłyszała pukanie do drzwi. No tak, mogła się tego spodziewać. Nikt nie chodzi spać o siódmej wieczorem. Komuś najwyraźniej zachciało się ją odwiedzić.
- Idę! - zawołała, wciągając na siebie szlafrok. 
Nie wypadało przyjmować gościa w samej piżamie, nawet jeśli był to tylko listonosz lub sąsiadka, której brakło cukru. Przekręciła zamek w drzwiach i otworzyła je.
- Cześć. - przed nią stał Leon Verdas we własnej osobie. Miał na sobie skórzaną kurtkę i dżinsy. Uśmiechał się niepewnie.
- Leon, co ty tu robisz? - wydukała. Chciała odwrócić wzrok, ale nie mogła przestać na niego patrzeć. 
- Znalazłem twoją komórkę. - wyjaśnił, wyciągając w jej stronę dłoń, na której spoczywał fioletowy telefon. Wzięła go i schowała do kieszeni różowego szlafroka. 
- Dzięki. - uśmiechnęła się do niego. - Myślałam, że już go nie odzyskam. Ale skąd wiedziałeś gdzie... gdzie mieszkam? - zmarszczyła brwi. 
- Angie. - zaśmiał się cicho, a ona mu zawtórowała. - No to... zaprosisz mnie może do środka? Chciałbym z tobą porozmawiać...
- Leon, ja naprawdę nie mogę. - zaprotestowała. Może jednak pomysł z wyjazdem nie był taki zły? Wyglądało na to, że Leon nie ma zamiaru dać za wygraną. 
- Proszę. Bo będę tu stał, dopóki mnie nie wpuścisz. - uśmiechnął się zadziornie.
Przygryzła wargę, bo wiedziała, że wcale nie żartuje. Zawsze był niezwykle uparty. Otworzyła szerzej drzwi, by wpuścić go do środka. Gdy już siedzieli na kanapie naprzeciw siebie, Violetta zaczęła bawić się kosmykami swoich włosów. Nie wiedziała, czego może się spodziewać.
- No więc o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała w końcu po dłuższej chwili ciszy. 
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego wtedy wyjechałaś. - powiedział prosto z mostu, nie owijając w bawełnę. Przyszedł do niej w konkretnym celu.
- Ja... - zająknęła się. - Musiałam wyjechać. - spuściła głowę, bo poczuła, jak się rumieni. 
Było jej wstyd. Nie chciała, by Leon poznał prawdziwe powody jej ucieczki. Wydawały jej się takie błahe i nic nie znaczące z perspektywy czasu. Ale mimo to nie odważyła się zaśpiewać. Była po prostu tchórzem i musiała to wreszcie przed sobą przyznać. 
- Dlaczego? - dopytywał Leon. - Zerwałaś z nami wszelkie kontakty, z Cami, Fran, Maxim... - przerwał, widząc jej pełne bólu i cierpienia spojrzenie. Gdy jej broda zadrżała, naprawdę się zaniepokoił. - Hej, co jest?
Wzięła kilka głębokich oddechów, by postrzymać szloch, ale niewiele to dało. Wybuchła rzewnym płaczem.  Bała się tego, o czym mówił Leon. Bała się przeszłości. Poczuła, jak jego silne ramiona ją oplatają i przytulają. Nie wykonała żadnego ruchu. Nie wtuliła się w Leona, bo bała się także jego bliskości. Właściwie to ona bała się praktycznie wszystkiego. Cały ten świat ją przerażał.
- Zostaw mnie. - wydukała drżącym głosem, odsuwając się od niego. - Nie chcę. - ukryła twarz w dłoniach. 
- Violetta, ja... - zaczął, ale ona nie dała mu skończyć, chciała tylko, by wyszedł i dał jej spokój.
- Idź sobie, chcę zostać sama. - wychlipiała, a on posłusznie wstał i wyszedł z mieszkania. 
Ukryła się pod ciepłą kołdrą i zwinęła w kłębek, starając się powstrzymać drżenie. Sama nie wiedziała, czego chce. Kazała mu wyjść, bała się go, a jednocześnie pragnęła mieć go blisko. To był zawsze jej największy problem, najgorsza wada i przekleństwo - niezdecydowanie.

   Niecałe dwie godziny później, gdy udało jej się wreszcie zasnąć, obudził ją przenikliwy dźwięk dzwoniącego telefonu. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, na którym było jej tak wygodnie, ale uznała, że to może być coś ważnego i podniosła się powoli. Usiadła, przetarła oczy i wzięła do ręki komórkę, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Violetta? - usłyszała głos swojej sąsiadki. Była to kobieta w średnim wieku, z którą czasami popijała herbatę wieczorami, gdy nie miała co robić. - Jesteś w domu?
- Tak, jestem, a co się stało,  Brendo? - zaniepokoiła się odrobinę. 
- Nic takiego, ale pod twoimi drzwiami siedzi niejaki Leon i mówi, że nie zamiaru odejść dopóki z nim nie porozmawiasz. - odparła Brenda. - Chciałam cię tylko poinformować, bo biedaczysko niedługo tu uśnie. 
Violetta otworzyła usta ze zdziwienia. Siedział pod jej drzwiami przez cały ten czas? A ona jak jakaś bezduszna wiedźma poszła sobie spać!
- Dzięki, Brendo. - odezwała się po chwili ciszy.
Rozłączyła się i pospiesznie założyła kapcie. Otworzyła drzwi i wyszła na zimną klatkę schodową. Dostrzegła Leona kilka kroków od niej, siedział pod ścianą na podłodze. Nie mogła uwierzyć w to, że wytrzymał w tej lodówce tyle czasu. Otuliła się szczelniej szlafrokiem i podeszła do skulonego mężczyzny.
- Zwariowałeś? - gdy usłyszał jej głos podniósł głowę. - Przeziębisz się przecież! - próbowała udawać oburzoną i zmartwioną, ale tak naprawdę była także odrobinę wystraszona. Bała się tego, jak Leonowi bardzo zależało na rozmowie z nią.
- Jak mogłem sobie pójść, kiedy byłaś w takim stanie? - zapytał, wstając z zimnej posadzki. - I do tego to ja cię do takiego stanu doprowadziłem, więc...
- Cicho już bądź, chodź, dam ci jakiś koc i zrobię herbaty. - uciszyła go i odwróciła się na pięcie, podążając do ciepłego mieszkania.
Usadziła go na krześle w kuchni i wstawiła wodę na herbatę, po czym kazała mu siedzieć na miejscu i wyszła w poszukiwaniu jakiegoś koca, którym mógłby się okryć, bo mimo starań nie udało mu się ukryć przed nią drżenia. Zmarzł, był przecież późny wieczór, a on przesiedział prawie trzy godziny na podłodze na klatce schodowej, która nie była w żaden sposób ocieplana. Wygrzebała z czeluści swojej szafy gruby, czerwony koc i wróciła do kuchni, gdzie pozostawiła Leona. Podała mu okrycie i wzięła się za przygotowywanie herbaty.
- Violetta, powiesz mi dlacze... - zaczął, ale ona odwróciła się w tym momencie gwałtownie i postawiła przed nim kubek z parującym napojem.
 Jej twarz była napięta i właśnie dlatego Leon nie dokończył zdania. Niepokoiło go to, jaka Violetta jest w jego obecności spięta. Jej ruchy były dziwnie mechaniczne, nienaturalne. Usiadła przed nim i spuściła wzrok. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę. Upiła łyk herbaty ze swojego kubka i przymknęła powieki, ale nie udało jej się odprężyć. Wiedziała, że obok niej siedzi właśnie Leon Verdas i przypatruje się jej, śledzi każdy jej ruch. W takich warunkach nawet oddychanie przychodziło jej z trudem i nieopisanym wysiłkiem. 
- Porozmawiamy? - po dłuższej chwili ciszy odezwał się, ale ona nawet na niego nie spojrzała. 
- Leon, nie mamy o czym rozmawiać. Zaraz stąd wyjdziesz i na zawsze znikniesz z mojego życia. 
Te słowa go zabolały. Naprawdę jej potrzebował, a ona go odrzuciła. I nawet nie miała na tyle odwagi, by spojrzeć mu prosto w oczy. Poczuł ukłucie w sercu. Nie takiego obrotu spraw oczekiwał. Może i były to złudne nadzieje, ale w jego głowie ten wieczór wyglądał zupełnie inaczej. Podczas gdy on fantazjował o tym, że następnego ranka będzie już chłopakiem Violetty Castillo, ona bała się chociażby spojrzeć mu w oczy czy przytulić się do niego. 
- Powiedz mi, dlaczego taka jesteś. - powiedział twardo. - Nie rozumiem cię. Co zrobiłem źle?
- Tu nie chodzi o ciebie. - zaprzeczyła Violetta, potrząsając głową. - To ze mną jest coś nie tak.
Leon nie wiedział, co powiedzieć. Bał się do niej podejść i ją przytulić, bo nie chciał kolejnego odrzucenia. Ale jednocześnie nie mógł patrzeć na tak załamaną Violettę, bo przecież ją... Czy ją kochał? Potrzebował jej, pragnął mieć ją u boku już zawsze, ale czy to miłość? Wiedział w tamtym momencie tylko jedno: przeznaczenie postawiło mu ją na drodze życia ponownie. To już musiał być jakiś znak.

Cześć!
No więc, ten part na początku miał inną fabułę, potem znowu inną, znowu, znowu i znowu...
Nie mogłam się zdecydować, ale w końcu wyszło coś takiego.
Z drugiej części dowiecie się czy Violetta wreszcie zaśpiewa, czy przyjmie Leona i czy stawi czoło przeszłości.
W drugiej części wszystko się wyjaśni.
Mam nadzieję, że chociaż trochę was zaciekawiłam.
Chciałabym was także poprosić, abyście nie spamowali pod tym partem i pod żadnym innym. Od tego jest specjalna zakładka.
To chyba tyle ode mnie, teraz tylko czekać na wasze opinie. :)
A już 28 sierpnia zapraszam na parta Agi o Cares, który na pewno będzie cudowny. 
Buziaki,
M. ;*

czwartek, 22 sierpnia 2013

One Part 2 - Tomiła - " Niespodziewany zwrot akcji " cz.1


Tomiła




No heej J. Dodaje 22..08.2013 ze względu iż mam wyjazd i nie mogę dodać ;(. A więc Tomiła. Moja historia, jest inna, pokazuje inne odbicia bohaterów, nie tacy jak są w serialu. Nie zaczerpnęłam tutaj nic z Violetty, żadnych motywów muzyki czy coś, jakiś talentów, tańca itp. I mam nadzieję że za to mnie nie znienawidzicie. Pisząc tego One Parta kierowałam się hmm… jakby to nazwać, cytatem, myślą przewodnią… coś takiego a mianowicie tym „ Od nienawiści do miłości”, chcę pokazać że miłość nie zawsze jest od pierwszego wejrzenia, przyjaźni czy po prostu ot tak, czasem zaczyna się ona nienawiścią i powolutku, małymi kroczkami kończy miłością. Podzielę go na dwie części. Mam nadzieję że  nie wyśmiejecie mnie za ten pomysł i chociaż troszkę się wam spodoba J. Życzę miłego czytania kochani! I trochę komercji. Na moim blogu pojawił się ONE PART Agi – serdecznie zapraszam !;) http://friendsofvioletta.blogspot.com/. Pojawiły się również rożne nowe zakładki, prosimy o zapoznanie z nimi :)
I sprawa od naszej czwórki. Żeby nie było, to prosimy żeby zwracać się w komentarzach do nas jako do czwórki ! a nie pojedyńczo ;). Żeby nie było jakies faworyzowania lub pomijania. Dziękujęmy ;)

P.S: Już 26.08.2013 serdecznie zapraszam na Parta w wykonaniu Maddy. Jestem pewna że pokaże piękną historię o Leonettcie, która na pewno nas wzruszy i spodoba jak każda w jej wykonaniu :*.
Maja ;)

Ludmiła:
Ugh! Co za idiota!. Z nim już się nie da wytrzymać. Od lat toczymy wojnę, byłoby  okej gdyby nie fakt że to on zaczął, tak mówię tu o moim durnym sąsiedzie Tomasie Heredii. To może zacznę od początku, kilka lat temu dowiedziałam się że będziemy mieć nowych sąsiadów, ucieszyłam się wiedząc że będziemy z jednego roku i tu się pomyliłam. Już na naszym pierwszym spotkaniu wywinął mi kawał. Na samą myśl czuje to nie przyjemne uczucie, a mianowicie ten kretyn  nalał mi jogurtu do moich baletek. Oczywiście już dzisiaj zdążył mnie zdenerwować a jeszcze z domu nie wyszłam. Jego lista występków jest dłuższa niż jego nadęte Ego, a co jak co Ego to on ma nadęte i rozdęte. Ale pomijając fakt że jest durniem to urody jednak mu nie brak. Zresztą co ja mówię?! To Idiota!. Nie podoba mi się?!. Spojrzałam na zegarek , wybiła 7:45. Zgrabnym ruchem zarzuciłam na ramię torebkę i zbiegłam na dół po schodach. Z rodzicami pożegnałam się dając każdemu z osobna całusa w policzek. Nie chciałam się spóźnić, w zasadzie lekcje zaczynały się o 9:00 ale jeszcze dojazd , i nie chce się spotkać na podjeździe z moim wrogiem. Wsiadłam do swojego samochodu. Dostałam go od rodziców na osiemnaste urodziny – Tak , nie należę do osób biednych, zawsze dostawałam od nich to czego chciałam, ale nie lubiłam się tym chwalić. A wracając do samochodu, był wyposażony w wszystkie jakby to mój tato nazwał „bajery” , wszystkie potrzebne zabezpieczenia aby nic mi się nie stało, dla mnie ważne było to żeby jeździł, ale okej, nie będę się spierać. Kolor hmm… wpadał trochę pod czerwień ale w słońcu mienił się lekko pod róż. Byłam już na głównej drodze i tak jak zawsze myślałam o swoim życiu, może zabrzmi to dziwnie, ale zawsze włączałam radio  i wsłuchiwałam się w argentyńskie rytmy myśląc o wszystkim o szkole, rodzinie , przyjaciołach a jeśli chodzi o nich to nie jest ich dużo. Należę do osób u których ciężko zdobyć jest zaufanie , mam swoje zasady i jasno się ich trzymam. Jednak zawszę mogę liczyć na Viole i mojego kochanego kuzyna Federica, no i po części Javiera a kim on jest? Otóż Javier to mój chłopak, niby jesteśmy ze sobą, ale nie wiem czy go kocham, być może to zauroczenie  lub większa sympatia ale na pewno nie miłość. Jestem z nim ale to tylko kwestia przyzwyczajenia, wiem być może źle robię , ale z nim czuje się bezpieczna i kochana, bo wydaje mi się że  mnie kocha?. Większość osób twierdzi że to jednak Fede jest moim chłopakiem i tu się mylą przecież to mój kuzyn, ale nie mam zamiaru im tego tłumaczyć po tysiąc razy, ja mam czyste sumienie. Hmm a co do Violi, przyjaźnimy się od pieluch, razem przechodziłyśmy przez wszystkie trudne okresy w naszym życiu. Nie wiem co bym bez niej zrobiła. Leon to szczęściarz , są ze sobą już od trzech lat. On jest inny niż ten jego kumpel a mianowicie Tomas , jest miły, kochany i czuły, zawsze dba o Violettę.
- Cholera! – sama siebie zganiłam – Violetta! – dodałam i przypomniałam sobie że miałam ją zabrać ze sobą. Szybko nawróciłam i podjechałam pod dom brunetki, która stała pod domem z założonymi rękami co chwile zerkając na swój seledynowy zegarek. Stanęłam koło chodnika a ona popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem i zajęła miejsce obok kierowcy.
- Piętnaście minut spóźnienia Ferro! – powiedziała i poklepała w szkiełko czasomierza – Znów myślałaś o swoim nieziemsko przystojnym sąsiedzie ? – parsknęła przyciszając radio.
- Wiesz co… Nie wiem czemu uparłaś się na tego kretyna. Myślisz że nie mam nic ciekawszego niż On? – spytałam unosząc brew do góry.
- Tak, tak myślę – oznajmiła pewna siebie.
- To się mylisz. Nie warto sobie zaprzątać głowę kimś takim jak on. Zresztą nie gadajmy o tym. Jak tam twój Romeo ? – spytałam zmieniając temat i dźgnęłam ją w brzuch.
- A ja mimo, że tak się bronisz myślę że coś cię do niego ciągnie. Mój Romeo ma się świetnie, z każdym dniem mnie zaskakuje  - powiedziała i rozpłynęła się opierając głowę o fotel.
- Tylko mi się nie rozpływaj za bardzo. Czeka nas siedem  godzin kaźni . – oznajmiłam i rzuciłam w nią wsuwką która nie wiem jakim cudem znalazła się w schowku. Spiorunowała mnie wzrokiem , na co ja pokręciłam głową i zaparkowałam w wyznaczonym miejscu. Równocześnie wysiadłyśmy z pojazdu i rozejrzałyśmy  się po całym placu; wokół było widać całujące i obejmujące się pary, czasem miałam tego dość. Rozumiem miłość i kochanie  drugiej osoby ale uczucie na pokaz?! Lekkie przegięcie.
- Vilu masz te notatki na Historie sztuki? – spytałam przeglądając zawartość torebki w poszukiwaniu zielonej teczki. – Halo?! Ziemia do Castillo? – powiedziałam odkładając wcześniejszą czynność i machając przyjaciółce przed oczami ale na marne bo właśnie patrzyła się na swojego ukochanego który zmierzał w naszym kierunku.
- Cześć skarbie – powiedział dając jej całusa – Ludmiła – dodał odrywając się od niej i posyłając serdeczny  uśmiech w moją stronę.
- No hej – powiedziałam krótko unosząc kąciki ust w kształt uśmiechu.
- Masz te notatki na zajęcia? – spytała wtulając się w Leona.
- Właśnie jakąś minutę temu za nim odpłynęłaś na widok swojego księcia spytałam o to samo – powiedziałam mierząc ich od góry do dołu.
-Oj no, nie czepiaj się. Tak mam je, są w szafce  - wytłumaczyła i podała mi kluczyk, o którym dzisiaj zapomniałam, a wiedziałam że cos mam wziąć. Dobrze że głowę mam na miejscu.
- To ja porywam tą panią – powiedział brunet i objął Viole w pasie.
- Pewnie zostawcie mnie samą – prychnęłam i odgarnęłam swojego blond loka.
- Lu… - spytała błagalnym tonem.
- No dobra zmykajcie mi za nim się rozmyślę – powiedziałam z uśmiechem i podgoniłam ich gestem rąk. Widziałam tylko oddalającą się  dwójkę osób które naprawdę się kochają. Viola ma szczęście, zasługuje na to.  Przycisnęłam mały guziczek a z samochodu wydał się charakterystyczny dźwięk który oznaczał że jest zamknięty, poprawiłam torbę i ruszyłam przed siebie, niestety nie było mi dane dojść spokojnie i w ciszy.
- Ej! Blondyna! – krzyknął mężczyzna, którego głos dobrze znałam i nienawidziłam.
- Czego chcesz kretynie?! – powiedziałam z zaciśniętymi zębami odwracając się w jego stronę.
- A może tak grzeczniej ? – upomniał mnie. Kim on jest że ma mi mówić jak mam się zachowywać.
- A może nie? Krzyczysz na pół miasta i myślisz że będę potulna jak baranek?! – spytałam kpiącym głosem.
- Szacunku trochę ! – wykrzyczał unosząc wskazujący palec.
- Daj mi spokój! – wykrzyknęłam wściekła i w mgnieniu oka odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.
-To prawda że wczoraj mieliśmy przyjemną kąpiel w basenie?! Było  cudownie , musimy to powtórzyć –wykrzyczał uradowany na co w odpowiedzi ujrzał mój środkowy palec. Wściekła weszłam do budynku i skierowałam się pod sale numer 42 ale wcześniej wyjęłam teczkę z referatem. Będąc już w klasie zajęłam swoje miejsce i cierpliwie czekałam na dzwonek. Naszej Leonetty bo tak nazywaliśmy Viole i Leona jeszcze nie było, pewnie siedzą gdzieś w kącie i słodzą sobie nawzajem.

Tomas:
Zafundowałem wczoraj swojej „kochanej” sąsiadce kąpiel w basenie. Uwielbiam jak jest wściekła, w jej oczach błyskają wtedy takie iskierki. Czasem bywa rozkoszna, nie że mi się podoba bo nie! Ale jest inna niż wszystkie dziewczyny. Mówi mi rzeczy których żadna inna by nie powiedziała nawet by nie pomyślały o tym, brzydka też nie jest no i ten jej cięty języczek. Dla jasności żeby nie było NIE PODOBA  mi się! A może jednak, ale co w tym złego że lubie jej lśniące blond włosy, które pachną arbuzem, jej duże czekoladowe oczy które migoczą jak lampki gdy się uśmiecha, zgrabne opalone nogi no i ten szczery uśmiech który powoduje u mnie łagodność i… KONIEC! Dość tych głupot. Nie lubie jej, ja jestem jej wrogiem, ona moim i jesteśmy kwita. Widziałem jak zamyka samochód i kieruje się w stronę placówki, nie mogłem powstrzymać się i tak po prostu nie dokuczyć jej. To moje hobby, które nigdy mi  się nie znudzi. Po naszej „krótkiej wymianie zdań” Wściekła z impetem ruszyła do szkoły i pokazała środkowy palec – O nie ładnie tak ! – pomyślałem, ale u niej to standard. Leon poszedł gdzieś z Violką więc postanowiłem sam udać się na zajęcia. Wchodząc do klasy, wzrokiem szukałem blondynki z którą jeszcze pięć minut temu miałem jak zawsze nie miłe starcie. Siedziała już z tym swoim fagasem. Gościu nie przypadł mi do gustu. Udaje dobrego i twardego a wcale taki nie jest, jestem pewien że prędzej czy później się na nim pozna. Przeszedłem obok nich a ona zgromiła mnie wzrokiem i robiąc mi na złość tak mi się wydawało przynajmniej , złożyła na ustach Javiera słodki pocałunek. Udałem że wcale mnie to nie rusza, ale jednak miało to dla mnie znaczenie większe niż bym chciał. Po kilku sekundach tuż koło mnie pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Verdas.
- Co się cieszysz ? – burknąłem.
- Z życia, spróbuj tego kiedyś – prychnął rozkładając się wygodnie w ławce.
- Dobra, dobra, nie bądź cwany – skwitowałem po czym zdjąłem jego nogi z ławki.
- Zawróciła ci w głowie – powiedział dumny pokazując głową na Ludmiłę, która zawzięcie opowiadała coś swojemu knypkowi słysząc bzdury kumpla popatrzyłem na niego kpiącym wzrokiem i popukałem po głowie dając mu do zrozumienia że się myli.
- Chciałaby – wywnioskowałem – ale nie ma na co liczyć.
- Tylko mi nie mów że ty byś nie chciał bo w takie bajki nie uwierzę – powiedział znów zbyt pewny siebie, ostatnio zdarza mu się to za często.
- Jesteś strasznie denerwujący  - odparłem i pokręciłem głową z politowaniem. Już miał coś odpowiedzieć ale do klasy wszedł profesor. Czterdziesto-pięcio minutowa lekcja minęła w miarę spokojnie, szczegół że nie słuchałem co ten staruszek mówi, ale zaliczyć mogę ją do spokojnych. Wstałem z krzesła i razem z chłopakami ruszyliśmy w stronę wyjścia.

Ludmiła:
Cała godzinę czułam czyjś wzrok na swoim ciele, miałam przeczucie że to ktoś z tyłu, ale bałam się odwrócić bo chyba podejrzewałam kto tak zawzięcie mi się przypatrywał - ta sama osoba co sprawiła mi klika naście godzin temu mokrą niespodziankę. Widziałam go wchodzącego do klasy, uważnie mi się przypatrywał, postanowiłam że pocałuje Javiera, w końcu to mój chłopak mam prawo okazać mu uczucia, ale w sumie ja taka nie jestem, zaprzeczam sama sobie!. To wszystko przez tego Heredie, to on jest temu winien. Nie wiem czemu to zrobiłam, przecież ja nie całuje ludzi na pokaz , jednak tym razem coś mnie podkusiło. Nie wiem może po prostu chciałam żeby Tomas był zazdrosny – tak czy nie ?! nie wiem. Wiem, że to coś  dziwnego. Widząc jego śliczne niebieskie oczy głębokie jak ocean musiałam coś zrobić aby zwrócił na mnie uwagę, musiałam dać mu znak o sobie. Co ja wygaduje?! Zachowuje się jak jakaś desperatka. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Amen!. Złapałam Vilu i wyszłyśmy na ogromny hol. Z Oddali widziałam uśmiechniętego od ucha do ucha Fede’ra, który machał z końca korytarza. Odmachałyśmy mu i szybkim krokiem ruszyłyśmy w jego stronę.
- Fede! – krzyknęłyśmy i rzuciłyśmy się mu na szyję, on objął nas obie i wtulił do siebie.
- Dziewczyny wiem, że się za mną stęskniłyście ale blokujecie mi swobodne oddychanie – wydukał łapiąc oddech.
- Wybacz, co poradzić że stęskniłam się za moim kuzynem – powiedziałam i odsunęłam się od niego.
- Nie zapominaj że ja też tu jestem – powiedziała Violetta również dając oddychać szatynowi i zakładając ręce udała obrażoną.
- No za tobą też – powiedziałam obejmując ją – pomijając fakt że przez ten cały czas byłaś ze mną – dodałam.
- I za to was Kocham – powiedział chwycił nas w talii i skierowaliśmy się do stołówki. Zajęliśmy jakiś stolik i zamówiliśmy  coś do jedzenia.
- No to opowiadajcie co tam u was – powiedział opierając się rękami o mebel.
- Nic się nie zmieniło, nuda jak zawsze – powiedziałam bawiąc się widelcem.
- Nadal jesteś z tym idiotą? – zadał kolejne pytanie i wraz z Violą przybił sobie żółwika. Nie rozumiem ich dlaczego oni tak  strasznie nie lubią Javiera.
- Tomas jej jeszcze nie odbił, ale pewnie za nie długo to zrobi –  powiedziała radosna Viola nie patrząc na mnie bo dobrze znała mój wyraz twarzy jeśli chodzi o te sprawy.
- A wy dalej swoje… Dacie mi kiedyś spokój?! Nic mnie z nim nie łączy i nie będzie łączyło ! – powiedziałam jasno ale dało się wyczuć że nie jestem do końca tego pewna.
- Sama  nie wierzysz w swoje słowa co potwierdza nasze wcześniejsze stwierdzenia – wywnioskował Federico.
- Dobra to może inaczej… Dlaczego nie lubicie Javiera? Podajcie chociaż jeden przykład – powiedziałam rozkładając ręce.
- Z przyjemnością. Jest nadęty, myśli tylko o sobie, jest przemądrzały i… - oboje z Viola wyliczali na palcach.
- Dość! – krzyknęłam – Powiedziałam jeden, w zupełności by wystarczył. Jesteście pewni że teraz nie mówicie o swoim idealnym Tomasie którego  tak ubóstwiacie? – spytałam sarkastycznie.
- Nie, Tomas jest dobrym człowiekiem. Kiedyś się o tym przekonasz a Javier … o wilku mowa, właśnie tu idzie – powiedział Fede i przewrócił oczami.
- Macie być  mili – ostrzegłam ich ściszonym głosem i wymusiłam na twarzy uśmiech bo mój chłopak siedział już koło mnie i obejmował mnie ramieniem. Wiedziałam że moi przyjaciele mają racje co do Javiera ale ja wolałam sobie wmawiać że jest dobrym człowiekiem.
- Co jemy? – spytał .
- A może jakieś „Cześć”  albo cos – skrzywił się Fede mrożąc go wzrokiem.
- O nie zauważyłem cię, już wróciłeś ? – spytał udając głupiego co nie spodobało się brunetce jak i mojemu kuzynowi.
- Skoro tu jestem to chyba tak – syknął a ja popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem aby dał sobie spokój.
- Skarbie będziesz to jeść ?- spytał Javier i nawet nie zdążyłam odpowiedzieć bo jadł moje spaghetti.
- N-ie, śmiało częstuj się – wydukałam.

Ludmiła:
Jak się okazało Federico potrzebny był koniecznie mój samochód więc pożyczyłam mu, i tak chciałam się przejść spacerkiem więc w sumie jest mi to na rękę. Viola poszła do Leona więc wracałam sama. Idąc drogą przyglądałam się przyrodzie. Każde drzewo miało w sobie to coś, a zielona trawa dawała nadzieję na lepsze jutro. Tak rzadko to zauważamy a wystarczy spojrzeć przez okno lub wyjść na zewnątrz. Idąc uliczką mój wzrok przykuła pewna para obciskującą się kącie, nie zrobiłoby to na mnie najmniejszego wrażenia gdyby nie fakt że mężczyzna całujący jakąś dziewczynę miał identyczna bluzę co Javier. Podeszłam bliżej i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czyli to prawda co mówili?! Javier to egoistyczny dupek. Całował się z jakąś lalką. Nie miałam siły podejść i wykrzyczeć mu w twarz co o nim myślę. Pobiegłam przed siebie i zatrzymałam się na jakieś ławce, usiadłam spuściłam głowę na dół. Nie płakałam! co to ,to nie ! Byłam taka wściekła, bo wszyscy ostrzegali mnie przed  nim a ja głupia wierzyłam mu, ufałam że ktoś mnie  kocha, chciałam czuć się kochana i czuć że jestem dla kogoś całym światem i w tym momencie z moich oczu wypłynęły łzy, nie z powodu zdrady a braku miłości od mężczyzny. Teraz przynajmniej zrozumiałam jakim podłym człowiekiem jest  i że nigdy go nie kochałam. Szkoda tylko że tak późno zdałam sobie z tego sprawę.

Tomas:
Wsiadłem do swojego czarnego BMW i ruszyłem ulicami pięknego Buenos Aires. Muzykę włączyłem na fula , lubiłem jak głośno grała. Czułem się wtedy jakby nic innego się nie liczyło. Przejeżdzając obok pobliskiego parku zauważyłem że na ławce siedzi dziewczyna , głowę miała spuszczona w dół i bawiła się nogami uderzając jedną o drugą. Z początku nie mogłem jej poznać ale podjeżdżając bliżej zauważyłem że to nikt inny jak Lu. Wysiadłem z samochodu i powolnym ruchem skierowałem się w jej stronę. Stanąłem obok niej, uklęknałem i nie wiedząc co mnie czeka spytałem.
- Co się stało hmm?
- A od kiedy interesuję cię co mi jest ? – odpowiedziała pytaniem na pytanie  nie co spokojniej niż zawsze w trakcie naszej rozmowy.
- Tak pytam, bo chciałbym wiedzieć co zaprząta głowę mojego  wroga numer jeden i nawet nie ma siły mi dogryźć – spytałem odchylając jej loka z twarzy, ona się wyprostowała i lekko uśmiechnęła. Jej śliczne oczy były podpuchnięte co było oznaką że płakała. Nie mogłem jej zapytać wprost, i nawet nie wiedziałem jak starannie dobrać pytanie bo nigdy nie rozmawialiśmy na spokojnie.
- Chociaż raz udało ci się wywołać u mnie uśmiech a nie grymas i skrzywienie – powiedziała wycierając zaschnięte łzy na co się zaśmiałem. – Ale nie przyzwyczajaj się. – dodała.
- Nie mam zamiaru . – prychnąłem i podałem jej rękę na co ona wahała się przez chwilę ale podała mi ją a ja pomogłem jej wstać.
- Będziesz miał co opowiadać i kolejny powód do nabijania z głupiej blondyny jak to nazywasz.
- Nie wykorzystam twojego smutku jako ataku, nie jestem taki, o wiele bardziej satysfakcjonuje mnie czysta gra, fair play – odpowiedziałem i po raz kolejny  dzisiejszego dnia  zobaczyłem jej cudowny uśmiech. – Odwiozę cię do domu , jedziemy w to samo miejsce , nie będziesz tu siedziała i marzła – powiedziałem spokojnym tonem.

Ludmiła:
- Nie przypominaj mi, dobrze wiem że mieszkamy tuz koło siebie – prychnęłam , a on westchnął i postanowił nie komentować. Otworzył mi drzwi a ja zajęłam miejsce pasażera, po czym obszedł samochód i zajął swoje miejsce. Kątem oka przyglądałam się jego skupionej twarzy i wciąż nie mogłam zrozumieć dlaczego mi pomógł. Ta nasza rozmowa która odbyła się kilka sekund temu była czymś nowym w naszym wykonaniu. Od kilku lat a raczej poprawnie będzie powiedzieć : OD NIGDY nie rozmawialiśmy w ten sposób. Pomyliłam się co do niego, nie jest taki najgorszy. W końcu nie zostawił mnie samej na pastwę losu. Co chwilę na niego patrzyłam, nie że jakoś specjalnie ale oczy same wędrowały w jego stronę, zauważyłam że on ukradkiem patrzył w moją stronę aż nasze spojrzenia się skrzyżowały. Ogarnęła mnie fala a w środku zrobiło mi się tak jakoś dziwnie gorąco. Nie przeciągając tego dłużej odwróciłam swój wzrok.
- To jak? Powiesz mi co się stało ? – spytał lekko zmieszany tym co się wydarzyło i skierował wzrok na drogę.
- Powiedzmy że jestem skończona idiotką – stwierdziłam opierając się o okno.
- Hmm to wiem i to nie żadna nowość a tak naprawdę? – powiedział z rozbawieniem i uniósł jedna brew do góry.
- Chcesz żebym ci powiedziała czy prowokujesz mnie do kolejnej kłótni. Ja jestem gotowa zawsze i wszędzie – ostrzegłam go.
- No okej już , nie spinaj się tak. Mów – odrzekł w geście pokojowym.
- Powiedzmy że pomyliłam się co do pewnej osoby , nie wierzyłam przyjaciołom i żałuje tego. Nie mogę uwierzyć że nie zauważałam tego wcześniej.
- Ludmiła, ludzie uczą się na błędach , nie zawsze postępujemy dobrze – wytłumaczył i chyba po raz pierwszy wypowiedział moje pełne imię.
- Nie wierzę w to co teraz powiem ale może i masz rację, tylko czasem może być już za późno, bo możesz już tkwić w tym po łokcie .
- Nie będę sobie robił nadziei , dla mnie tez jest szokiem że się ze mną zgadzasz – zaśmiał się a ja wraz nim i znów ukradkiem popatrzyliśmy w swoje oczy – uważasz że zabrnęłaś za daleko? – spytał po chwili.
- Nie, na szczęście nie, to co dzisiaj zobaczyłam dało mi do zrozumienia że byłam w błędzie.
- Mówisz zagadkami, nie dogadamy się jak tak będziesz robić.
- My się nigdy nie dogadujemy, fakt że siedzimy tutaj razem i nic nie wybuchło jest cudem – oznajmiłam – ale mogę ci powiedzieć, to i tak skończone. Widziałam dzisiaj jak Javier zdradza mnie z inną, to dlatego zobaczyłeś mnie w takim stanie w parku, musiałam to wszystko przemyśleć – wytłumaczyłam, on tylko popatrzył na mnie i po chwili odpowiedział.


Tomas:
- Kochałaś go ? – spytałem ale bałem się odpowiedzi w głębi duszy chciałem usłyszeć stanowcze ”NIE” ale wtedy oznaczałoby że nie jest mi obojętna a tak przecież nie może być!.
- Teraz nie jestem pewna już niczego – oznajmiła i znów spuściła głowę. Zaparkowałem i wyjąłem kluczyk z stacyjki.
- Hej, głowa do góry – powiedziałem podnosząc jej podbródek – Teraz musisz pokazać mu co stracił, nie daj się. Jesteś Ferro , zawsze stawiasz na swoim.
- Masz rację, znowu . To zaczyna się robić dziwne – odparła i zachichotała – Tak będzie, pokaże mu Ludmiłę, którą ty tak dobrze znasz.
- No i taką cię znam. A teraz pozwól ale WYNOCHA ! – krzyknąłem próbując przywołać naszą relację do pionu.
- Cały Heredia, nie uprzejmy i arogancki – powiedziała i po chwili wchodziła do swojego domu. Patrzyłem jeszcze na nią przez chwilę i sam postanowiłem skierować się do mieszkania. Całą noc myślałem o tym co się wydarzyło. Nie dopuszczalne jest że mógłbym poczuć coś do niej w tak krótkim czasie. Zawsze mi się podobała ale nie do tego stopnia żeby się w niej zakochiwać czy coś. Może po prostu się zauroczyłem i mi przejdzie  z czasem.


Następnego dnia/ Godzina 13:00/ Stołówka/
Ludmiła:
- Nie wiedziałam że Tomas zapomni o waszym toporze wojennym i poda ci pomocna dłoń –zastanawiała się Viola która popijała koktajl bananowy.
- Ja się nie dziwie, po prostu sprawdzają się nasze przypuszczenia – stwierdził Feder.
- Dasz w końcu z tym spokój ? Ile razy wam trzeba powtarzać że nie chce mieć z nim nic wspólnego?.
- Tyle aż sama w to uwierzysz. Oooo proszę … Idzie i nasz zdrajca, zaraz mu przywalę i popamięta że z moją kuzynką się nie zadziera- powiedział wkurzony Federico podciągając  rękawy.
- Daj spokój, ja to załatwię – odpowiedziałam na co on nie był zadowolony bo sam chciał się z nim rozprawić, ale pozwolił zająć mi się tym osobiście.
- Cześć Kochanie, chcesz się może napić? – spytałam słodkim głosikiem udając ze o niczym  nie wiem.
- Kochana jesteś, chętnie – odpowiedział.
- Tak? To proszę masz swój sok i naucz się że z Ludmiłą Ferro się nie zaczyna ! Nie będziesz robił ze mnie idiotki – powiedziałam i cała zawartość kubka wylałam na jego jakby to on nazwał „idealnie ułożone włosy” które wcale takie nie były. Federico i Viola prawie kończyli się ze śmiechu i robili zdjęcia zdezorientowanemu Javierowi. Cała szkoła wlepiała w nas wzrok. Zauważyłam że Tomas z Leonem również przyglądają się tej sytuacji z rozbawieniem. Heredia popatrzył na mnie i mrugnął na znak że o to chodziło i taką Ludmiłę zna, na co Ja odstawiłam kubek który był pusty i uśmiechnęłam się do niego triumfalnie, co nie uszło uwadze moich przyjaciół. Oczywiście ten zdrajca się zmył i udał się do swojej ukochanej, ciekawe na jak długo.
- Dalej przeczysz, ze to nic nie znaczy ? – spytała Viola marszcząc czoło.
- A dajcie wy mi spokój – prychnęłam i rzuciłam w nich winogronem.

Tomas:
Czekamy na kolejną lekcję. Siedzę i słucham jak Leon chwali swoja Violettę. Gada tylko o niej, ale nie dziwne zakochał się chłopak. Do Sali wszedł profesor  Conde.
- Słuchajcie dzieciaki, mam dla was wiadomość. W związku zbliżającym się tygodniem poezji. Dobiorę was po dwie osoby   i będziecie musieli przedstawić sztukę którą dla was przygotowałem. Żeby nie było przepychanek połączę was tak jak jesteście w dzienniku. Castillo i w zasadzie Dominguez ale wiem że panu Verdas to nie na rękę więc niech on będzie z Violettą. Odegracie scenę z Tristana i Izoldy – powiedział wyłaniając twarz z pod okularów. Leon cieszył się jak głupi, co za człowiek. – następnie Ferro i Heredia – słysząc swoje nazwisko połączone z nazwiskiem dziewczyny która od kilku dni zamąciła mi głowie znieruchomiałem. Ona tez była  w nie małym szoku. 
- Wy odegracie Romeo i Julie – po tych słowach kompletnie wmurowało mnie w podłogę, nie słuchałem już reszty przydzielonych par tylko  siedziałem w bez ruchu patrząc się przed siebie. Z tego transu wyrwał mnie dźwięk dzwonka kończącego lekcje. Ogarnąłem się i podszedłem do Ludmiły.
- Nie powiem że to mnie cieszy ale jak mus to mus – powiedziałem niechętnie a tak naprawdę  to cieszyłem się że pobędę z nią i być może pogadam tak jak wczoraj.
- Taa… ja też nie skacze z radości. Współpraca z idiotami mnie nie satysfakcjonuje – powiedziała zbierając swoje książki i przewracając oczami.
- A mnie z zarozumiałymi  blondynami – odgryzłem się, ale te nasze docinki nie były takie jak kilka dni temu, stały się bardziej łagodniejsze .
- Nie powiem nic, tylko życzę sobie powodzenia i cierpliwości bo nie wiem jak zniosę i czy wtrzymam to psychicznie – powiedziała składając ręce .
- Twojej psychice nic nie grozi, i tak jest już na wykończeniu .
- Panie Heredia jest pan dzisiaj wyjątkowo dokuczliwy – wycedziła odgarniając bujne loki i wyszła przede mnie kierując się w stronę wyjścia – Dzisiaj u mnie o 19:00, pierwsza próba, tylko się nie zgub po drodze. – dodała.
- Postaram się, ale podeślij mi jakąś mapę albo cos bo mogę pomylić kierunki – odkrzyknąłem z sarkazmem ale po chwili sam do siebie się uśmiechnąłem.


Ludmiła:
Romeo i Julia? Julia i Romeo?... No cóż, będzie ciekawie. Z każdym dniem ten człowiek mnie zaskakuje. Raz skaczemy sobie do gardeł a innym razem gadamy szczerze i zwierzamy się ze swoich problemów. Gdzie tu logika?! Proste, nie ma jej. Jesteśmy jak woda i ogień jak Flip i Flap, lato i zima. Podobno przeciwieństwa się przyciągają i tego się obawiam, czy mogłam zakochać się w swoim największym wrogu?! Jeszcze dwa dni temu rzuciłabym się w pięściami  na człowieka który by tak stwierdził teraz nie zrobiłabym tego. Teraz zmierzam ku temu, że chyba moja nienawiść do niego po woli przeradza się w miłość i cała złość wymyka mi się spod kontroli. Widząc go czuję w żołądku dziwne łaskotanie, Viola kiedyś opowiadała mi że człowiek tak ma jak się zakocha. I obawiam się ze tak właśnie jest w moim przypadku, ale jak mówię moje uczucia są mieszane. Nie wiem co czuje. Wiem że dzieje się ze mną coś, co nigdy nie miało miejsca i szczerze?  Podoba mi się to .

Czy Ludmiła i Tomas  zbliżą się do siebie po przez sztukę?
Czy przestaną się gubić i mylić zauroczenie z miłością?
Czy zrozumieją że tak naprawdę są dla siebie stworzeni?
Czy będą mieć na tyle odwagi aby wyznać to co czują czy ich duma i  dawne porachunki nie pozwolą na to?
Tego dowiecie się czytając Drugą częśćJ