poniedziałek, 28 października 2013

One Part 21 - Leonetta - "Kolory" cz.3

Stał się sensem jej życia. Tylko dla niego rano otwierała oczy, tylko dla niego zasypiała, by rankiem znów ujrzeć jego twarz. Śnił jej się, odpędzał koszmary, był jej księciem z bajki na białym koniu. Nawet z tymi podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami, które ostatnio były nieodłącznymi częściami jego wyglądu, był dla niej najprzystojniejszy na świecie. Bo ona widziała tylko jego, wszystko inne straciło dla niej znaczenie. Może jednak nie powinna się tak przywiązywać do jednej osoby. Ale przecież powiedział, że zostanie.
Co z tego, skoro ludzie potrafią kłamać? Ona tego nie wiedziała, bo zbyt długo pozostawała w odosobnieniu. Zapomniała o tym, że niektórzy lubią ukrywać się pod maskami pozorów. Zapomniała o tym, że Leon Verdas też jest zwykłym człowiekiem.
Gdy okazało się, że ją okłamał, że jednak odejdzie... Nie miała pojęcia, co powinna czuć.
- Violetta, nie płacz. - podbiegł do niej i przytulił ją do siebie. 
Ona odepchnęła go i zwinęła się w kłębek na krześle. Płakała tak bardzo, że aż traciła oddech, nie mogła go złapać, ale nie potrafiła przestać.
- Leon, zostaw ją. - odezwała się pani Verdas. - Musi sobie wszystko poukładać.
Leon pokiwał głową i usiadł w najodleglejszym kącie pomieszczenia. Nie chciał jej przeszkadzać, ale nie mógł zostawić jej samej. Jego babka powoli wycofała się z pokoju, zostawiając ich samych z cierpieniem.

Gdy się zmęczyła i jej oddech nieco zwolnił, w domu zrobiło się przeraźliwie cicho. Dopiero wtedy zorientowała się, że słychać było tylko ją, a to dziwne dudnienie w uszach było tak naprawdę jej szlochami. Miała wrażenie, że tysiąc igieł wbija się w jej serce z wielkim hukiem, a tymczasem była to tylko jej wyobraźnia. Westchnęła cicho i rozejrzała się po pokoju nieobecnym wzrokiem.
Pomieszczenie wyglądało tak samo, jak przedtem, jakby nic się nie zmieniło, jakby czas się w tym miejscu zatrzymał tylko po to, by ona mogła sobie wszystko przemyśleć. Załzawionymi oczami wodziła po pokoju i dopiero za którymś razem dostrzegła zgarbioną sylwetkę opartą o ścianę. Zanim zdążyła się zastanowić nad tym, co robi, z jej ust wydobyło się słowo, które kołatało się po jej umyśle zbyt długo.
- Czemu?
Leon podniósł głowę i spojrzał na jej opuchniętą od płaczu twarz. 
- Nie wiem.
Westchnęła jeszcze raz i odgarnęła włosy z twarzy. Na kolanach podpełzła do Leona i wtuliła się w niego mocno. Starając się nie płakać, objął ją i tak zasnęli. 
Pani Verdas przyszła przykryć ich kocem i zanim odeszła, zapłakała cicho nad straszliwym losem dwójki młodych ludzi.

Pierwszym, co zarejestrowała po przebudzeniu było to, że jest jej ciepło. Otworzyła oczy i wciągnęła w nozdrza przyjemnie pachnące powietrze. Zapach przypominał jej dzieciństwo, chociaż nie wiedziała jeszcze dlaczego. Rozejrzała się po pomieszczeniu, nie podnosząc jednak głowy z unoszącego się miarowo torsu Leona. Chciała być jak najbliżej niego, żeby jej przypadkiem nie uciekł, wykorzystując chwilę nieuwagi. 
Jej rozmyślania przerwał huk dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. Leon nagle drgnął i uniósł głowę. Violetta zauważyła, że reaguje on bardzo szybko na jakiekolwiek dźwięki, że ma bardzo lekki sen i ciągle jest czujny. Nie chciała, by się tak wszystkim przejmował. Pogłaskała go po policzku w geście, który miał go uspokoić. 
- Śpij, Leon, jesteś zmęczony. - wyszeptała, podciągając koc do góry, by okrył ich oboje. 
Leon pokręcił przecząco głową, ale objął ją mocniej i westchnął.
- Nie jestem zmęczony. - zaprotestował słabym głosem. 
W tym momencie do pokoju weszła babcia Leona. W dłoniach trzymała tacę z talerzem ciastek. Violetta spojrzała na nią i zrozumiała, dlaczego zapach przypominał jej dzieciństwo - te same ciastka przynosił kiedyś Leon do szkoły, miał zawsze dwa, by się z nią podzielić. Siedzieli na parapecie, wpatrywali się w krajobrazy za oknem i rozmawiali, pogryzając słodycze. Nie zwracali wtedy uwagi na to, że cała reszta świata istnieje. Lubili zatracać się w marzeniach i zapominać o rzeczywistości, by potem nagle się obudzić i pomyśleć: "Wcale nie jest tak źle". Bo gdy byli razem, nigdy nie było aż tak źle.
- Upiekłam dla was ciastka. - oznajmiła kobieta. - Może usiądziecie przy stole?
I wtedy czar prysł. Leżąc na podłodze, w kącie pomieszczenia, przytulając się do Leona, zapomniała o tym, co powiedziała jej wcześniej pani Verdas. Ale gdy ktoś kazał jej wrócić do rzeczywistości, obudzić się wreszcie i stawić czoła problemom, jej zakręciło się w głowie od nadmiaru emocji.
- Chyba jednak pójdę już do domu, późno się robi. - wymamrotała, podnosząc się na nogi.
Zachwiała się lekko, ale Leon ją przytrzymał. Wyrwała mu się szybko i popędziła do drzwi. Gdy wiatr uderzył w jej twarz, zadrżała, ale nie zwróciła na to uwagi i ruszyła dalej. Trzęsła się cała, gdy weszła do domu i zamknęła za sobą drewniane drzwi. Ojca nie było w domu, co było dla niej wielką ulgą. Nie miała siły mu się tłumaczyć. Nigdy się zbytnio o nią nie troszczył, bardziej obchodziła go praca, ale jeśli chodziło o czepianie się jej o najmniejsze szczegóły, to bardzo to lubił. Była to dla niego pewnego rodzaju zabawa, wypytywanie jej o wszystko, co go tak naprawdę niezbyt interesowało. 
Powstrzymywała płacz całą drogę, ale gdy znalazła się już w czterech ścianach, zupełnie sama, zaniosła się szlochem i opadła na łóżko. Czuła, że to wszystko zaczyna ją przerastać, że już nie da sobie rady. Tyle w swoim życiu przeżyła porażek... Miała nadzieję, że wreszcie los postanowił się do niej uśmiechnąć. Co sobie wyobrażałaś? Ty nie możesz być szczęśliwa. Sama sobie przyznała rację. Widocznie jej przeznaczeniem było cierpieć.
Tyle, że ona miała już dość swojego przeznaczenia. 

Po co wracałeś, kretynie? Ona teraz jeszcze bardziej cierpi, niż gdyby cię nie było. No właśnie. Czy w ogóle dobrze zrobił, wracając do Buenos Aires? Mógł zostać w domu, umrzeć i... I już nigdy by o nim nie usłyszała. Przeżyłaby swoje życie bez niego, ale szczęśliwa, bo przecież w końcu by zapomniała. Ale coś podpowiadało mu, że musi jeszcze raz obejrzeć się za siebie. To znaczy, wtedy mu podpowiadało. W tym momencie miał się ochotę po prostu poddać. 
- Leon. - pani Verdas weszła do pokoju, w którym obecnie przebywał chłopak. - Nie możesz się poddać.
Czy ona czytała mu w myślach? Takie miał wrażenie, bo właśnie przed chwilą pomyślał o tym, że już nie warto walczyć.
- Mogę. - odparł, odwracając głowę.
Kobieta westchnęła i usiadła obok niego. 
- Ona cię potrzebuje. 
Leon ukrył twarz w dłoniach i zacisnął zęby, by nie rozpłakać się na jej oczach.
- Ale ja nie mogę przy niej być. - wyszeptał łamiącym się głosem.
Starsza kobieta położyła mu dłoń na ramieniu w geście pociechy i zastanowiła się nad odpowiedzią. Wiedziała doskonale, jak wielka burza rozpętała się w sercu jej wnuka. Nie potrafił sobie poradzić z uczuciami. 
- Możesz przy niej być, Leon, możesz, bo... - zaczęła, ale Leon nagle poderwał się z miejsca.
Po jego policzkach płynęły strumienie łez, których nie umiał już powstrzymać. Zaciskał pięści tak mocno, że knykcie aż mu zbielały. Próbował utrzymać swoje emocje na wodzy, ale mu się nie udało.
- Nie mogę! - wydarł się. - Nie mogę, bo niedługo umrę, rozumiesz?! Jak mam przy niej być, skoro nawet gdybym nie chciał, to muszę ją zostawić samą?!
Pani Verdas, wstrząśnięta wybuchem wnuka, patrzyła na niego wielkimi oczami. W myślach przyznała mu jednak rację. Chociaż to okrutna prawda, to jednak prawda - w końcu będzie musiał ją opuścić. Kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła.
- Widzisz? Nawet nie umiesz zaprzeczyć. - załkał. - Bo to prawda. Nie mogę przy niej być. - po tych słowach wyszedł.

Kolory wróciły na chwilę, by pokazać jej, jakby mogło być, gdyby tylko była kimś innym, kimś, kto zasługuje na szczęście. A później uciekły, śmiejąc się z niej i drwiąc, zupełnie jak ludzie w szkole. Nic dla nich nie znaczyła i stała się dla nich kozłem ofiarnym, bo nie umiała się sama obronić. Wiecznie tylko uciekała od wszystkiego, zatracała się w swoim wyimaginowanym świecie. Jej marzenia na chwilę stały się rzeczywistością. Ale los lubi nam płatać figle. Daje, a potem odbiera. 
Violetta mocniej zacisnęła palce na ołówku i przycisnęła rysik do czystej kartki papieru. Po chwili była ona już zamazana szarym kolorem. Dziewczyna nie miała ochoty na rysowanie, chciała po prostu coś zrobić. Od kilku dni tylko leżała na łóżku i gapiła się w sufit. Ojciec w końcu zostawił ją w spokoju, ale bezczynność zaczynała ją powoli denerwować. Miała ochotę działać, ale równocześnie wizja wyjścia z domu i pokazania się ludziom ją przerażała. 
Rozejrzała się po swoim małym pokoiku. Jedna ze ścian była cała oblepiona zdjęciami i rysunkami jej autorstwa. Wszystkie były w odcieniach szarości i czerni, bo tylko takimi kolorami rysowała dotychczas. Nie widziała sensu w ubarwianiu świata, który był dla niej taki okrutny. Wtedy pojawił się on, a wraz z nim kilka jaśniejszych barw w jej pracach. Poprzedniego dnia je podarła. 
- Violetta, co ty, nie masz przyjaciół? - w drzwiach pojawił się jej ojciec, jak zwykle ubrany w dopasowany idealnie garnitur. - Może byś wreszcie gdzieś wyszła? Byłaś w ogóle dzisiaj w szkole?
Pod naporem jego pytań aż ją głowa rozbolała. 
- Nie mam przyjaciół, tato.
German niezbyt się tym przejął, ale postanowił dalej brnąć w temat.
- A ten chłopak, który kilka dni temu u ciebie był? - uniósł brwi. - Taki brunet, no wiesz...
Violetta ukryła twarz pod miękką poduszką, by zagłuszyć słowa ojca. Nie chciała myśleć o Leonie, to sprawiało jej zbyt wiele bólu. Nie potrafiła znieść takiego cierpienia, a inni jeszcze dokładali oliwy do ognia. Mocniej przycisnęłą poduszkę do głowy, by ojciec nie zorientował się, że zanosi się płaczem, którego nie umiała dłużej w sobie dusić. 
- Płaczesz? - zapytał.
Mimo wszystko usłyszał i bardzo go to zaniepokoiło. Lubił przedrzeźniać swoją córkę, wypytywać ją i czepiać się jej o najmniejsze szczegóły, ale nigdy nie chciał doprowadzać jej do płaczu. Przecież ją kochał, był jej ojcem i choćby nie wiem jak bardzo próbował to ukryć, zależało mu na Violetcie. 
Ostrożnie usiadł na brzegu łóżka i pogładził córkę po plecach. Gdy się nie odsunęła, poczuł się pewniej i podniósł ją delikatnie, by posadzić ją sobie na kolanach. Wtuliła się w niego i załkała głośno, jakby wreszcie dawała upust ukrywanym emocjom. 
- Zranił cię? - szepnął German. - Jeśli chcesz, to pójdę do niego i mu powiem, że...
- On... umrze. - wydukała między kolejnymi szlochami. - Nie zostanie ze... ze mną.
Niezbyt dużo zrozumiał z wypowiedzi córki, ale tylko ją mocniej do siebie przytulił i pozwolił się wypłakać. Wiedział, że Violetta nie lubi dużo mówić. A skoro coś doprowadziło ją do takiego stanu, to tym bardziej nie powinien na nią naciskać.

Dlaczego jeszcze tu jestem? Leon zadawał sobie to pytanie od kilku godzin. Przecież powinien już wyjechać, uciec, zostawić to miasto za sobą i już nigdy nie wracać. Nie oglądać się za siebie, zaczekać na koniec. Ale coś go trzymało w Buenos Aires i była to niepozorna osóbka o brązowych oczach, która właśnie przez niego płakała. Przez niego cierpiała, bo on był zbyt słaby, by wygrać walkę o życie. 
Westchnął i przetarł podkrążone oczy. Nie mógł spać, chociaż był wyczerpany. Zdawał sobie sprawę z tego, że z każdym dniem słabnie i niedługo będzie musiał przyjmować leki, by jeszcze jakoś o własnych siłach funkcjonować. 
- Leon?
Odwrócił głowę i ujrzał swoją babcię. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Patrzyli tak na siebie przez kilka minut, aż w końcu Leon się odezwał:
- Coś się stało? 
Kobieta pokiwała głową i usiadła obok niego, ostrożnie, jakby się czegoś obawiała. Spojrzała mu w oczy i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że jego babcia także cierpi.
- Stało się aż za dużo, Leon i ty dobrze to wiesz. - odparła cicho. - Ale nie powieneś jej zostawiać samej...
Leon od razu domyślił się, do czego zmierza jego babka. Tak samo rozpoczynała rozmowę już kilka razy, ale on ją zbywał, bo wiedział, co z tego wyniknie - niepotrzebna awantura. 
- Ona mnie nienawidzi. - przerwał kobiecie. - Nie chcę narażać jej na jeszcze większe cierpienie. Zbyt dużo krzywdy jej już wyrządziłem.
Pani Verdas przymknęła powieki, jakby wstrzymywała jakieś silne emocje, które nią targały. Wzięła głęboki oddech i potarła skronie. Miała dość tego, że jej wnuk nie chciał jej wysłuchać do końca. Za każdym razem Leon przerywał jej w połowie zdania. 
- Ona cię kocha. - zaprotestowała. - A ty ją kochasz. Dlaczego więc próbujecie od tego uciec?
Leon zerwał się na równe nogi. Znowu ten moment, gdy już nie może, nie umie, nie potrafi się opanować. Znowu ma nogi jak z waty, serce łomocze jak oszalałe, łzy płyną strumieniami po twarzy. A ona przygląda mu się i zastanawia, dlaczego właśnie jego to spotyka.
- Tutaj nie będzie happy-endu, babciu. - wydukał. - Nie będzie, bo ta historia od początku była skazana na złe zakończenie.

Powoli osuwała się na dno, bo tylko on przytrzymywał ją na powierzchni. Czuła, że spada coraz niżej i wkrótce przestanie cierpieć. Zostanie sama z tą pustką, która wypełniła jej serce pogrążone w rozpaczy. Wypłakała wszystkie łzy, potrafiła już tylko patrzeć się pustym wzrokiem w biały sufit. Nic nie mogło jej pomóc, oprócz jego obecności. On jednak postanowił sobie najwyraźniej odpuścić.
Skrycie wierzyła w to, że w końcu przyjdzie do niej i powie, jak bardzo ją kocha. A jednocześnie powtarzała sobie samej, że już go nie chce. Że nigdy nie wybaczy mu kłamstwa. Gdzieś głęboko wiedziała jednak, że gdyby tylko go zobaczyła, po prostu by się do niego przytuliła. Rozpaczliwie potrzebowała jego bliskości, nawet jeśli miałby niedługo odejść. Liczyła się dla niej tylko chwila. 
- Violetta, nie możesz. - wycedziła przez zęby, odpędzając od siebie myśli o tym, jak ciepło by jej było w ramionach Leona. - Nie możesz go kochać.
Sama siebie karciła, a później znowu wracała do krainy marzeń, w której myślała o wszystkim tym, o czym nie powinna. 
Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła cicho. I wtedy drzwi do jej pokoju otworzyły się z hukiem. Później czuła już tylko, jak ją obejmuje i jak robi jej się ciepło. Przyległa do niego tak, jakby już nigdy nie miała zamiaru się odsunąć. Po chwili osunął się na miekką pościel, a ona razem z nim. Wtuleni w siebie, zamknęli oczy i odetchnęli głęboko.
- Przepraszam. - wyszeptał. - Ale już nie mogłem dłużej bez ciebie wytrzymać. Wiem, że będziesz jeszcze bardziej cierpieć przez moją głupotę, ale ja inaczej nie mogę. Za bardzo cię kocham.
Uniosła delikatnie głowę, tak, że teraz stykali się nosami. Na jej bladej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Miała wrażenie, że usta jej zdrętwiały przez cały ten czas, kiedy odmawiała sobie uśmiechów.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka jestem teraz szczęśliwa. - odparła cicho. 
Próbował się powstrzymać, ale kolejny raz mu się nie udało. Przycisnął swoje wargi do jej sinych ust tak mocno, jakby to była jego ostatnia deska ratunku. Bo rzeczywiście była - czuł, że tym razem nie wystarczy zwykły uścisk. Czuł, że potrzebuje jej bardziej niż kiedykolwiek. Wplótł dłonie w jej rozczochrane włosy i przysunął do siebie jeszcze bliżej, bo wciąż mu było mało. To, że Violetta całkiem zesztywniała i nie wykonała żadnego ruchu ani trochę go nie zniechęciło. Nigdy się nie całowała i całkowicie zaskoczył ją tym pocałunkiem. Nawet sobie nie wyobrażała tego, że Leon będzie ją całował. A gdy już to zrobił, poczuła, że czekała na to zbyt długo. Ten pocałunek wyrażał tęsknotę, rozpacz i pragnienie. To wszystko, czego nie umieli wyrazić słowami.
- Przepraszam. - ich oddechy były urywane i tylko one wypełniały ciszę panującą w pomieszczeniu. - Nie powinienem. - mimo to nie odsunął się od niej.
Przygryzła wargę i spojrzała mu prosto w te piękne, zielone oczy. 
- Powinieneś. - odpowiedziała. 
Przymknął powieki i uśmiechnął się delikatnie. Wiedział, co za chwilę będzie musiał zrobić, co będzie musiał powiedzieć. Ale już się tego nie bał. 
- Teraz odejdę. - szepnął po chwili. - I chciałbym, abyś przeżyła swoje życie tak, żebyś miała o czym mi opowiadać, gdy się spotkamy tam, na górze.
Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu mimo to, że po jej bladych policzkach zaczęły płynąć łzy. Leon otarł je drżącymi dłońmi.
- Nie zawiodę cię. - wymamrotała. 
Podniósł się powoli, bo już nie bał się tego, że braknie mu czasu. Wiedział, że w tym życiu zostało mu już go niewiele. Ale zdawał sobie też sprawę z tego, że nic się tak naprawdę nie kończy. Że wszystko zaczyna się od nowa.
- Będę twoimi kolorami. - odezwał się, gdy już stali naprzeciw siebie. - Za każdym razem, gdy zobaczysz tęczę, wiedz, że to ja się do ciebie uśmiecham. 
Odgarnął jej niesforne kosmyki włosów z twarzy, a ona uniosła na niego wzrok i zarumieniła się pod wpływem tego przenikliwego spojrzenia, jakim ją obdarzył.
- Od dziś będę żyła kolorami. - zapewniła go. - A wiesz dlaczego? Bo ty mi pokazałeś, jak piękne jest wtedy życie.
Pogłaskał ją delikatnie po policzku i pocałował w czoło, po czym ostatni raz się uśmiechnął, by zaraz wyjść.
Oboje nie mieli racji. Ona myślała, że jej przeznaczeniem jest cierpieć, a tymczasem pisane jej było odnalezienie drogi do szczęścia poprzez cierpienie. On był pewien, że ta historia skończy się źle, ale skończyła się dobrze i do tego tylko po to, by za jakiś czas rozpocząć się od nowa.
Leon Verdas został z Violettą. Czasami pojawiał się na niebie w postaci kolorowej tęczy. W dni, w które jej nie odwiedzał, myślała z uśmiechem, że na pewno jest zajęty i rysowała jego wesołą twarz. Przeżyła całe swoje życie dla niego.
Zdziwilibyście się, jak wiele miała mu do opowiedzenia, gdy znów się spotkali.

Nie wyszło, przepraszam.
Dziękuję Wam za wszystko.

sobota, 26 października 2013

One Part 20 - Naxi - "Wymiana" cz. 2.

Nie chcę Cię zwabić urzekającym śpiewem…




   








I nadeszła sobota.
    W tym dniu wszyscy odpoczywają i nie obchodzi ich nic poza beztroskim leniuchowaniem. I może z naszymi bohaterami byłoby podobnie, gdyby nie wpakowali się w kłopoty. I to jak duże.
    Przed godziną siódmą wszyscy stawili się przed budynkiem szkoły. Gawędzili ze sobą ochoczo jeszcze nieświadomi tego, że zaraz będą musieli się podzielić. Plan mieli wcielić w życie dopiero wieczorem podczas imprezy (kolejnej, zresztą) urodzinowej u Luisa. Na razie postanowili porozmawiać między sobą. Federico gawędził o czymś Natalii, a Ludmiła próbowała wytłumaczyć coś Maxi’emu, który karcąc samego siebie, patrzył z rozmarzeniem na brunetkę. Zauważył, że jeden z jej loków upadł na jej zadarty nosek. Już chciał tam podejść i odgarnąć go na swoje miejsce, ale ktoś inny go uprzedził. Był to Federico. Maxi po raz pierwszy poczuł do swojego przyjaciela prawdziwą nienawiść.
    W końcu grupka dostrzegła panią Martinez kroczącą marszem i stukając głośno paskudnymi obcasami. Jej okulary lekko podskakiwały na jej nosie, a sztywno upięty kok nie dawał włosom ani chwili luzu. Naty i Ludmiła musiały się pogodzić z okropnym gustem nauczycielki. Ten typ tak ma i koniec.
    - Witam bardzo serdecznie – prychnęła nauczycielka. – Zostałam zmuszona do nadzorowania waszej kary. Bez zbędnych informacji  przejdę do najważniejszych punktów naszej współpracy. Pani Ferro i pan Pasquarelli pójdą posprzątać boisko szkolne. Natomiast pani Navarro i pan Ponte posprzątają ogródek przed szkołą. Zostawiam was i przyjdę tutaj za godzinę, by zobaczyć na jakim etapie pracy jesteście. Życzę powodzenia.
    Nawet nie usłyszeli zamykanych drzwi, które z głośnym trzaskiem odbiły się od framug. Szok. Przecież byli pewni, że omówią wszystko między sobą, a tutaj… tutaj  takie zaskoczenie. Trzeba było się dostosować. Innego wyjścia nie było.
    - Wiem, że może być trudno, ale musimy zacząć, bo potem możemy zostać jeszcze dłużej – ziewnęła Natalia.
    Maxi ochoczo jej przytaknął, przyznając jej stuprocentową rację. Tak, jakby była jakąś boginią. Po chwili skarcił się za te głupie myśli i spojrzał w inną stronę, by ukryć swoje zmieszanie.
    - Maxi – uśmiechnął się Federico. – Nie zabij mojej dziewczyny grabiami, dobrze?
    Naty prychnęła pod nosem i rozejrzała się wokoło, jakby udając, że nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Maxi natomiast zaśmiał się razem z przyjacielem, ale natychmiast odwrócił się w inną stronę, by wywrócić oczami. Bystra brunetka zauważyła ten gest i zaśmiała się melodyjnie, na co wszyscy wlepili w nią wzrok. Maxi rozpromienił się i oznajmił z przypływem pewnej śmiałości:
    - Powinniśmy wcielić nasz plan w życie już teraz. Nic nam do stracenia, a miała to być tylko zabawa – uśmiechnął się. – To co, zaczynamy?
    Wszyscy przytaknęli ochoczo i mieli jeszcze pogawędzić, ale usłyszeli groźny krzyk pani Martinez:
    - Koniec chichotów! Do roboty!
    W lekkim zakłopotaniu rozdzieli się na dwie oddzielne grupki i powędrowali do swoich miejsc pracy. Przecież nie chcieli być pożarci przez to monstrum… znaczy panią Martinez.

    Wiatr owiewał liście drzew, a także włosy dziewczyny grabiącej skoszoną trawę. Uwielbiała ten zapach. Przypominał jej dzieciństwo i to wieczne skakanie wokół całego ogródka, przewracanie się niezliczoną ilość razy i piękne, kolorowe kwiaty. Kochała to, ale nie mogła już do tego powrócić. Brakowało jej tych chwil, gdy upajała się tym do woli. Teraz życie stawia przed nią nowe przeszkody i nie pozwala patrzeć wstecz. A szkoda, bo jest warto.
    Pogrążona w swoich myślach, nie zauważała ukradkowych spojrzeń bruneta. Tymczasem on pragnął, by była bliżej niego. Nie. Zaciekawiła go jej osoba, chciał wiedzieć więcej, po prostu. Była jego najciekawszą książką. Mógłby ją czytać i czytać, ale wciąż nie mógł dobiec do końca. A tam kryło się najciekawsze. Dlaczego nie spróbować? Zawsze jest warto.
    - A… Co tam u ciebie? – zapytał szybko.
    W końcu dziewczyna spojrzała na niego, a on czuł, jak w środku wszystko wybucha z wielkim hukiem. To spojrzenie było takie przenikliwe jakby to ona chciała rozwiązać zagadkę związaną z nim.
    - Hmmm – zamyśliła się. – Wszystko okej.
    Przytaknął i powrócił do dalszej pracy.
    Łatwo było wywnioskować, że dziewczyna ma go już dość albo w ogóle nie jest nim zainteresowana. Tylko dlaczego? Zamienili się, ale to nie oznaczało, że musi go w jakiś sposób unikać. Jeszcze tamtego wieczoru wszystko było wspaniale i wydawało się, że są dla siebie stworzeni. A teraz? To niemożliwe, żeby wszystko nagle zgasło.

    Czego oczekiwała Natalia?
    Wszystkiego.
    A dla niej wszystkim było poczucie bycia ważną. Kiedyś była ważna dla wielu osób, a teraz wszystko wyparowało. Rodzice zaczęli postrzegać pieniądze jako coś najlepszego i zapomnieli o niej. Chłopak kochał i obdarowywał ją uczuciami, ale później to wyparowało i zniknęło. Przyjaciółka była jej ostoją, ale były też imprezy, a imprezy to rzecz święta. I tak jakoś… wszyscy zapomnieli.
    A ona próbowała zatracić się w swoich uczuciach, ale pewnego dnia dotknęła gitary siostry, zagrała jakąś głupią melodyjkę i po chwili zakochała się. Oddała się czemuś nowemu. Spróbowała i pokochała to. Ale to była tylko rzecz… Ona nie potrafiła sprawić, by Naty stała się ważniejsza.
    I w końcu pojawił się Maxi. Ale to był tylko on.
    A może aż on?

    Grabienie liści nie było interesującym zajęciem. Ale niektóre osoby potrafią diametralnie zmienić postać rzeczy. Te przystojniejsze i ładniejsze osoby. Wiadome było, że Federico i Ludmiła mają się ku sobie. Nie byli jednak tacy okropni, by zdradzać swoich partnerów. To byłoby jednym z najokropniejszych rzeczy. Sytuację uratowała Naty z pomysłem wymiany i pomyłka dyrektora. I mogło się wydawać, że ktoś tam u góry chce, żeby blondynka i przystojny Włoch byli razem. Ale pozostawała myśl, że to niesprawiedliwe zachowanie. Byli w związku z kimś innym, a Naty to jej przyjaciółka. Bądźmy szczerzy, to bez…
    Rozpiął jeden guzik koszuli.
    Wdech, wydech…
    Jeden.
    Nie zwariujesz, nie daj się. To tylko Federico. Ten najcudowniejszy, najpiękniejszy, najlepszy… Nie, nie, nie! Maxi… Maxi jest…. Jest… Ech…
   - A niech cię trzaśnie – wyszeptała do siebie pod nosem Ludmiła.
   Rozejrzała się wokoło i zobaczyła inne miejsce, w którym było sporo liści. Ludmiła Ferro wybiera inne zakwaterowanie, kochasiu. Kilka susów i dziewczyna znalazła się w wymierzonym celu. Jak gdyby nigdy nic, zaczęła pracować od początku. Chłopak jednak, obserwował jej każdy ruch i doskonale widział, co zrobiła.
    - A ty dlaczego uciekasz? – zapytał ciekawy.
    Spojrzała na niego zdziwiona, że to zauważył. Założyła kosmyk włosów za ucho i od razu skarciła się za to w myślach. Mógł uznać to za oznakę zdenerwowania. Spojrzała na niego wyzywająco, by zbić go z tropu i zapytała:
    - Niby dlaczego? – powróciła do grabienia. – Przecież nie mam powodu.
    Uśmiechnął się kpiąco i odparł:
    - Może niektóre moje odruchy cię krępują…
    Zaczesał włosy. To najbardziej denerwowało i wytrącało z równowagi Ludmiłę. Niby niewinny, ale zawsze umiał pokazać pazurki. A najgorszym z najgorszych było to, że chyba wiedział, co się święci w jej sercu.
    Zacisnęła mocniej dłonie na grabiach.
    No to wpadłaś po uszy, piękna – tak powiedziałby Pasquarelli.

    - Mam rozumieć, że nie będziesz się odzywała?
    Głos Maxi’ego rozdudnił się w jej głowie jak najgłośniejsza muzyka. Myślała, że zaraz wybuchnie. Chciała odpowiedzieć szybko i krótko, ale jej sparaliżowanie nie pozwalało jej na to. I w końcu obudziła się jakby z głębokiego snu i odpowiedziała, prostując się:
    - Będę, ale nie zaproponowałeś żadnego tematu – uśmiechnęła się.
    Maxi odwzajemnił jej gest, ale wciąż zadawał sobie jedno pytanie. Dlaczego ona tak szybko zdejmuje maski i zakłada zupełnie inne? Trudno jest ją odczytać. Zawsze jest inna. Od czego to zależy?
    - Nie będę cię pytał o dzisiejszą imprezę. Na pewno idziesz – odparł pewny. – O! Przyjdę po ciebie o dwudziestej.
    Spojrzała na niego pytająco, wyraźnie wytrącona z właściwego tropu:
    - Ale po co? – prychnęła.
    - Jesteśmy parą. Zapomniałaś? – uśmiechnął się.
    Uderzyła się otwartą głową w czoło i zaśmiała. Z nim potrafiła przyznać się do swoich błędów i śmiać sama z siebie. W domu najczęściej płakała, bo doskonale wiedziała, że jej postępowanie nie jest takie, jakie powinno być.
    - A dlaczego nie pracujemy?
    Głos pani Martinez przebił się przez piękną ciszę pomiędzy nimi dwojga. Uśmiechnęli się do niej sztucznie, źli, że to przerwała. Odburknęli coś mało entuzjastycznie, że przepraszają i musieli zrobić sobie przerwę. Ona chwilę postała, by sprawdzić, czy naprawdę wywiążą się ze swoich obowiązków. Później nauczycielka odeszła, sprawdzić dwójkę pozostałych, którzy toczyli wojnę na preteksty. Naty i Maxi zaśmiali się, zwróciwszy twarz w stronę nieba, jakby dziękując Bogu, że znaleźli się w tym miejscu.
    Pracowali jeszcze godzinę aż w końcu dumnie mogli stwierdzić, że wywiązali się z obowiązku. Uśmiechali się do siebie i zwrócili w stronę boiska, na którym urzędowali Federico i Ludmiła. Raźnym krokiem wstąpili na świeżą trawę. Nagle zatrzymali się równocześnie, a ich oczy zamgliły się.
    Nikt nie przeżyłby tego widoku. Rzeczywiście, do życia Natalii wstąpił niespodziewanie Maxi, ale wciąż pomiędzy nią a Fede istniała jakaś więź, która nie pozwalała na ich rozłąkę. Ale wszystko wskazywało na to. Maxi miał podobnie, ale już sam nie wiedział, co jest dobre, a co złe.
    Naty odwróciła się na pięcie i odbiegła. Maxi zrobił to samo, co ona. Objął ją mocno, a ona schowała głowę w jego tors, rozpoznając zapach jego pięknych perfum. Nie płakała.
    Czy płaczem spowodowałaby coś niezwykłego? Ludmiła wciąż kochałaby Federico, a on ją i wciąż, by ją całował. A Maxi wciąż, by tam był i pocieszał ją. Za to dziękowała Bogu. Za to, że pojawił się on.

    Mała toaletka w pokoju Naty była jej jedynym ulubionym miejscem. Zawsze patrząc w to lustro, płakała, uśmiechała, smuciła. Była przywiązana do tych skrzypiących, brązowych szufladek i starego krzesła należącego jeszcze do jej prababci.
    Dzisiaj jej nastrój był tajnie strzeżony. Zamknięty gdzieś daleko w jej wnętrzu. Twarz ani żadne gesty nie umiały wyrazić tego, co czuła. Tylko ona i myśli. Kochała to, bo mogła się wtedy zastanowić dlaczego jest taka słaba i mało ważna. Czym sobie zawiniła? Nieważne. To teraz nieważne.
    Skupiła się na czesaniu jej czarnych loków. Nie trwało to długo. Powolne ruchy szczotki przerwało pukanie do drzwi. Były otwarte, więc spojrzała na osobę, która wydała ten dźwięki, wtedy jeszcze nieprzyjemny dla jej ucha.
    - Mogę wejść? – Federico zapytał cicho, niemal niesłyszalnie.
    Pokiwała głową i wskazała mu ręką kanapę. Usiadł i spojrzał na nią z bólem.
    - Widziałaś?
    - Tak, Federico – wyszeptała.
    Nastała cisza. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Wszystko było już rozpatrzone i wyjaśnione. Było wiadome, że już na nic nie zdadzą się przeprosiny. To tylko słowo. Żadna melodia, nic, kompletnie.
    - Ale czy wniosłem coś do twojego życia? – zapytał szczerze.
    - Mój portret przed kupieniem nowych farb był ciemny. Nie miałam innych kolorów. Pozostawały mi tylko takie. Aż w końcu znalazłam najpiękniejsze, pastelowe… Były śliczne. Nie umiałem o nich nie myśleć i w końcu zaczęłam malować. I wiesz co? Ten obraz został odbity w mojej pamięci na bardzo długo – odpowiedziała Naty. – Wniosłeś do mojego życia bardzo dużo, Fede. Dobrze wiesz, że przeznaczeniem było to, żebyśmy się spotkali, jaki i to, że zaraz zostaniemy kimś innym. Ten dzień musiał być przełomem.
    - To było piękne, Naty. Dlaczego nigdy nie mówiłaś do mnie w taki sposób? – zapytał.
    - Nie chciałam, głuptasie – ziewnęła.
    - Jesteś śpiąca – uśmiechnął się lekko Federico.
    Dziewczyna przytaknęła, ale próbowała siedzieć prosto. W końcu jej oczy się zamknęły. Chłopak obudził ją swoim śmiechem, a ona zawtórowała mu.
    Tak jak za dawnych lat – pomyśleli oboje.
    - To połóż się, a ja zostanę z tobą dopóki nie zaśniesz – wyszeptał.
    Posłusznie ułożyła się na miękkiej pościeli i przykryła miękką kołdrą. Nagle zapytała sennie:
    - A potem odejdziesz?
    - Nie, Naty – zaprzeczył. – Ja będę zawsze obok ciebie. Będę twoim aniołem stróżem. Tylko, że moja siła już się wyczerpała, a moje skrzydła nie umieją wysoko latać. Nie zapewnię ci takiej troski. Pora na innego anioła. Godzisz się na to?
    - Tak – przytaknęła. – Kocham cię, Federico. Nigdy nie przestanę. Tylko teraz musisz unieść się tysiąc metrów nad ziemią dla kogoś innego.
    - Dokładnie – szepnął.
    Oddech dziewczyny w końcu stał się równy, a ona pogrążyła się we śnie. Głębokim tak jak brązowe oczy chłopaka wpatrzone w nią i jej loki.
    To był kres. Te włosy już nigdy nie będą poprawione przez niego. Teraz będzie poprawiał długie, blond włosy. Ale tak musiało być. Nie byli sobie pisani.
    I kolejny moment, w którym życie ujawnia, że gra się jeszcze nie zaczęła, że wszystko jest rozgrzewką.

    Niewinne uśmiechy wymieniane między sobą było oznaką ich młodości. Byli tylko dziećmi i doskonale o tym wiedzieli. Ich dojrzałość nie była jeszcze w pełni. Musieli czekać na właściwy moment.
    Jak zaczęła się kolejna impreza?
    Najnormalniej. Naty i Maxi złożyli życzenia jubilatowi i oddalili się do jakiegoś kąta, gdzie stały kubeczki z sokiem pomarańczowym. W tłumie zauważyła Federico i Ludmiłę, zapatrzonych w siebie. Uśmiechnęła się lekko. Musieli dać sobie wolność.
   
   I kolejna noc, którą przesiadywała na strychu. Kochała to, a Luis na szczęście udostępnił jej to pomieszczenie. Nie przeżyłaby, gdyby nie ukryła się w tej błogiej ciszy.
    Stukot kroków sprawił, że  oderwała wzrok od gwieździstego nieba. Maxi wszedł powolnym krokiem i uśmiechnął się do niej. Dodał jej tym otuchy. Wiedziała, że teraz mieli się rozliczyć. Musieli. Byli to sobie winni.
    - To teraz ja opowiem coś o sobie – odezwał się nagle Maxi.
    Natalia zaciekawiona, wyprostowała się i zaczęła słuchać.
    - Pochodzę z mało zamożnej rodziny. Raz było tak, a raz tak. Czasem wzloty, czasem upadki. I jakoś żyliśmy. Byłem szczęśliwy, bo w naszej rodzinie nie liczyły się tylko pieniądze, a bardziej miłość i szczęście. Rodzice wpajali mi to od najmłodszych lat, więc teraz wiem coś o tym. Uwielbiam aromat kawy. Codziennie muszę ją pić, gdy wstanę. Można powiedzieć, że to mój rytuał. Jestem, kim jestem, więc mam swoje głupie przesądy. Wierzę w to, że gdy jej nie wypiję, dzień zamieni się w pech. A gdy nie ma kawy, mama staje na głowie, by znaleźć nawet coś podobnego do niej. Na pewno nie jestem dojrzały. Są momenty, gdy potrzebuję kogoś, kto mnie poprowadzi. Kocham muzykę. To moje życie. Uwielbiam każdy dźwięk instrumentu jak i śpiew. To chyba tyle – oznajmił.
    Natalia uśmiechnęła się:
    - Jesteś bardzo ciekawą osobą.
    Odwzajemnił jej gest i odpowiedział:
    - Możliwe, ale miałem do ciebie sprawę.
    Z kieszeni kurtki wyciągnął odtwarzacz MP3. Podał Natalii jedną ze słuchawek i zapytał:
    - Zatańczymy?
    Pokiwała głową, a on włączył jakąś spokojną melodię. Wirowali cicho, a muzyka, która dudniła na dole wcale im nie przeszkadzała. Ile się zmieniło przez wymianę. Ile musieli odkryć. Ile musieli przeżyć, by dojrzeć, że coś się święci. Że odkrywając nie zauważyli siebie, a to pominięcie sprawiło, że ujawniło się wiele kłopotów i niedociągnięć.
    - Sprawię, że staniesz się ważna – wyszeptał do jej ucha, a ciepło jego oddechu rozniosło się po całym jej karku.
    Skąd wiedział, że tego potrzebuje? To były tylko jej myśli. Naty nikomu tego nie mówiła. Nie miała osoby, która by to zrozumiała, choć wydawało się, że jest ich wokoło pełno. To stwierdzenie sparaliżowało ją i nie pozwoliło na wyduszenie słowa. Bo co miała powiedzieć? Że to są jej myśli? Że taki jest jej problem? Że…
    Łzy popłynęły jak strumień po jej rumianych policzkach. Popatrzyła w jego brązowe oczy i wyszeptała:
    - I uniesiesz się ze mną do nieba?
    Oparli się o swoje czoła.
    - Nawet wyżej – uśmiechnął się Maxi.
    A ich usta złączyły się w pocałunku. Tym najważniejszym, tym jedynym…
   

    Coś znów się rozpala.

Bardzo Was przepraszam za ten moment Fedemiły! Dobrze wiem, że nie powinno go tutaj być.
Nie podoba mi się ten part. Można powiedzieć, że w natłoku pracy zupełnie o nim zapomniałam. Na szczęście wena przyszła wczoraj w nocy, więc mogę go dzisiaj zaprezentować. Końcowy moment Naxi wyszedł tak tandetnie, że jestem bardzo na siebie zła. 
Następny part może 9 listopada? Tak by mi pasowało. O ewentualnych zmianach poinformujemy w zakładce ,,terminy dodawania".
Wyraźcie swoje opinie w komentarzach, jeśli chcecie, a ja zapraszam w poniedziałek na Leonettę Madzi, a jeżeli ktoś nie czytał parta Agi to serdecznie zapraszam, bo jest warto!
Xenia <3 

niedziela, 20 października 2013

One Part 19 - Cares - '' Nie zostawiaj mnie '' cz. 1

Całą historię dedykuje Dianie za jej niesamowitą, niepowtarzalną, genialną historię.



   Camila z krzykiem podniosła się z łóżka.
   Znowu to samo. Po raz kolejny powtórka z rozrywki. W nocy wszystko wracało do niej ze zdwojoną siłą. Bała się zasypiać, bo doskonale wiedziała, że on w śnie nie zapomni o wizycie w jej duszy. Minęło już pięć lat, a ona nadal się bała i nie zapomniała o tym, co wydarzyło się pamiętnego listopada. Dokładnie pięć lat temu, pewien mężczyzna zamienił jej życie w koszmar i sprawił, że straciła szacunek do siebie, i swojego ciała.
   Camila wstała z łóżka i udała się do łazienki, zaświeciła światło, i spojrzała w swoje odbicie, w lustrze. Nadal patrzenie na siebie sprawiało jej wielki ból. Z obrzydzeniem dotykała swojego kruchego ciała, które uważała za brudne i pokryte skazą. Nadal czuła na swoim ciele obce ręce mężczyzny, które błądziły po jej brzuchu, plecach i udach . Nie zapomniała tego. Takiego czegoś nie da się zapomnieć. Za każdym razem, kiedy zamykała oczy widziała, jak obcy mężczyzna rzuca nią z całej siły o ścianę, a następnie pozbywa ją ubrania w ciemnym i zimnym pomieszczeniu.
   Zamknęła oczy, aby nie patrzeć na swoje ciało, którym tak bardzo się brzydziła.
   Kiedy przymknęła powieki, zdała sobie sprawę jak wielki błąd popełniła zamykając je. Znowu, znowu poczuła jak obce, obślizgłe i wstrętne ręce wędrują po jej ciele.
   Upadła na podłogę i zaczęła głośno płakać.
   Upadła za każdym razem, kiedy wszystko wracało ze zdwojoną siłą. Nie miała siły na to, aby wstać i się podnieść. Żyła normalnie tylko wtedy, kiedy w pobliżu był jej czteroletni synek. Dla niego była silna. Camila kochała poranki, zawsze wtedy do jej łóżka wskakiwał uśmiechnięty Nicolas i przytulał się do niej z całej sił. Tylko w ramionach swojego synka, Camila czuła się szczęśliwa i zapominała o wszystkim.
   Kochała poranki, ale kiedy przychodziła noc, bała się zamknąć oczy, bo wiedziała, że wszystko wróci - niczym bumerang.
   Camila sięgnęła po telefon, który leżał na nocnej szafce i napisała wiadomość do osoby, na którą zawsze mogła liczyć, o każdej porze dnia i nocy.
    Proszę, przyjedź do mnie. Potrzebuję Cię.
   On był przy niej zawsze. Trwał przy niej wiernie i nigdy jej nie opuszczał. Zawsze, kiedy ona go potrzebowała zjawiał się przy niej. Dla niej potrafił rzucić wszystko. Dla niej ryzykował swój wieloletni związek. Od kilku lat był jej Aniołem Stróżem, Aniołem, którego tak bardzo potrzebowała. To on wraz z rodzicami Cami pomógł jej wychować Nico. Zastępował mu ojca, którego chłopiec nie miał i nigdy nie pozna.
   Po dwudziestu minutach Camila usłyszała jak zamek w drzwiach się przekręca, a później w progu jej malutkiego mieszkanka staje jej najlepszy przyjaciel. Rudowłosa podniosła się z zimnej podłogi, na której siedziała, podbiegła do bruneta i przytuliła się do niego. Mężczyzna przytulił przyjaciółkę najmocniej jak potrafił. Doskonale wiedział, co jej przyczyną takiego stanu Camili. Andres zjawiał się u Camili w środku nocy przynajmniej raz w tygodniu, nie ważne, która była godzina, dla niego liczył się fakt, że jego przyjaciółka go potrzebuje. To brunet pomógł Camili dojść do siebie, po tym wszystkim, co wydarzyło się pięć lat temu. To Andres był pierwszą osobą, do której dziewczyna odezwała się po kilku miesiącach milczenia.
   Andres z Camilą byli idealnym przykładem na to, że przyjaźń damsko-męska istnieje. Znali się tyle lat, wiedzieli o sobie wszystko, ale żadne z nich nie myślało o sobie jako partnerze na życie. Brunet był związany z Emmą, a Cami nie dopuszczała do siebie mężczyzn - unikała ich jak ognia. Wystarczył jeden wzrok obcego mężczyzny w stronę rudowłosej, a dziewczynę od razu paraliżował strach i nie myślała o niczym innym jak o ucieczce. W życiu dwudziestopięciolatki było tylko trzech mężczyzn ; jej tata, Nico, Andres i nikt więcej. Camila nie chciała nic zmieniać w swoim życiu, nie chciała, bo po prostu bała się. Paraliżował ją strach przed kolejnym cierpieniem. Wystarczyło jej, że cierpi od pięciu lat - bez przerwy.
   Pragnęła tylko, aby zapomnieć o tym, co wydarzyło się pięć lat temu. Niestety, to było niemożliwe.
   Andres wziął Camilę na ręce, położył ją na kanapie i przykrył kocem. Później sam usiadł koło niej i objął ją swoim silnym ramieniem. Znowu patrzył na cierpienie przyjaciółki. Po raz kolejny wpatrywał się w jej smutne oczy, w których już od dawna nie było radości.
   - Cami..
   - Nie, Andres nie chcę o tym mówić - Camila spojrzała na przyjaciela i chwyciła go za rękę - Wiesz dobrze jak to się skończy. Potrzebuje cię, ale proszę nie mówmy o tym. Dobrze?
   - Nico śpi? - spytał się Andres zmieniając temat. Znał Camilę i wiedział, że jeśli ona nie chce o czymś rozmawiać, to nie ma sensu ciągnąc tego dalej. Zdawał sobie sprawę z tego, że każdy sen, każda rozmowa o tym wszystkim wiele ją kosztuje i sprawia, że wszystkie wspomnienia wracają do niej ze zdwojoną siłą.
   - Został u rodziców na noc, więc niestety nie przyjdzie, nie usiądzie na twoich kolanach i nie będzie męczył cię przez kolejne dwie godziny, abyś w końcu zabrał go do wesołego miasteczka. - uśmiechnęła się delikatnie i zmieniła swoje położenie kładąc głowę na kolanach przyjaciela. Uwielbiała takie chwile, kiedy siedzieli w ciemnym pomieszczeniu i po prostu rozmawiali o niczym. Bliskość Andresa sprawiała, że Camila na jakiś czas zapominała o wszystkim, a na jej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech.
   Rozmawiali o wszystkim, o życiu, problemach, Nico, Emmie, starych przyjaźniach, czy o czasach, kiedy byli nastolatkami i prowadzili beztroskie życie. W swoim towarzystwie mogli prowadzić rozmowy na wszelakie tematy. Nie mieli przed sobą tajemnic. Camila opowiadała Andresowi o tym, jak czasami jest jej ciężko w wychowywaniu Nico, a Andres opowiadał jej o ciągłych kłótniach z Emmą. Na tym polegała siła ich wielkiej i niezwykłej przyjaźni. W swoimi towarzystwie byli sobą, wiedzieli o sobie wszystko i mogli powiedzieć sobie o wszystkim. Camila dla Andresa była jak młodsza siostra, a Andres dla Cami był Aniołem Stróżem, których chronił ją i Nico, przed okrucieństwem tego świata.
   - Mogę zdać ci pytanie? - spytał niepewnie brunet.
   - Oczywiście. Wiesz, że możesz się mnie spytać o wszystko.
   - Idziesz jutro na spotkanie po latach? Będą wszyscy Lu z Fede, Fran z Marco, Viola z Leonem podobno mają dla nas jakąś niespodziankę oraz Naty z Maxim.
   - Nie - Camila wstała z kanapy i udała się do kuchni, gdzie wstawiła wodę na herbatę.
   - Czemu? - Andres oparł się o blat kuchenny i spojrzał na przyjaciółkę, która unikała jego spojrzenia. - Wszyscy nie widzieliśmy się tyle czasu. Ty odcięłaś się od reszty, przestałaś się z nimi kontaktować..
   - A o czym miałam mówić?! Przepraszam cię Andres, ale ja nie widzę się w tym towarzystwie. Przykład? Violetta, Leon, Maxi, Naty w Hiszpanii odnoszą same sukcesy. Chłopaki mają własną wytwórnię płytową, Naty jest znaną projektantką mody, nie wspominając o Violi, która odnosi sukcesy jako piosenkarka.  Do tego dochodzi Fede, którego we Włoszech kochają wszyscy, Ludmiła, która jest znaną na całym świecie modelką oraz Fran i Marco, którzy są szczęśliwą rodziną z dwójką uroczych dzieci. A ja? Ja mam dwadzieścia pięć lat, a pracuje jako kasjerka w sklepie, a wieczorami dorabiam jako kelnerka, a i tak cudem wiąże koniec z końcem.
   - Gdybyś się zgodziła na to, aby rodzice ci pomagali nie miałabyś z tym problemów. Ja nadal nie rozumiem czemu ty nie chcesz przyjąć od nich pieniędzy..
   - Andres, ja jestem dorosła, mam dwadzieścia pięć lat i muszę sama zarabiać na życie. Wystarczy, że ty i rodzice pomagacie mi w wychowaniu Nico. Nic więcej do szczęścia mi nie jest potrzebne..
   - Dobrze wiem, że kłamiesz. Cami znam cię, udajesz w dzień twardą, a tak naprawdę masz już tego wszystkiego dość. Czemu ty jesteś uparta i nie pozwalasz sobie pomóc, co?
   - Andy, daj już spokój, dobrze? Powiedziałam, że nie pójdę, to nie pójdę! Zresztą oni nie wiedzą, że mam synka i... Dowiedzą się o Nico, spytają się, co z jego ojcem i co ja im powiem?! Mam skłamać, że ojcem jest Broadway czy może mam powiedzieć prawdę, że jestem ofiarą gwałtu i ojciec mojego dziecka siedzi w więzieniu?! Tak, myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie! Wiesz, mam pomysł powiedzmy, to całemu światu! Niech wiedzą, że jestem nikim, że już nie jestem kobietą, tylko tanią dzi...
   - CAMILA! - krzyknął lekko zdenerwowany Andres i przytulił mocno swoją przyjaciółkę. - Nie mów tak. Dobrze wiesz, że nie jesteś żadną dzwi... Zrozum, że to, co się wydarzyło nie jest twoją winą. Zostałaś skrzywdzona przez jakiegoś bydlaka, ale nie możesz się obwiniać za to, co się stało. To nie była twoja wina. On cię już nie skrzywdził. Siedzi w więzieniu, a tobie nic już nie grozi, bo ja do tego nie dopuszczę. Rozumiesz? Pójdź jutro ze mną i z Emmą na to spotkanie. Przecież jak się dowiedzą o Nico możemy powiedzieć, że ojciec Małego zostawił was dla innej. Powiedz, nie chcesz się spotkać z nimi wszystkimi? Zobaczyć jak się zmienili, co u nich? Zresztą na spotkaniu pojawi się ktoś jeszcze...
   - Proszę, tylko nie mów, że Broadway...
   - Nie, jego jakbym zobaczył, to bym mu dał w zęby za to jak cię potraktował.
   Brazylijczyk, gdy dowiedział się o ciąży doszedł do wniosku, że skoro jego dziewczyna jest tak blisko z Andresem, to jest to dziecko Andresa,  nie jego. Brunet próbował wszystko wyjaśnić Brazylijczykowi, jednak ten okazał się uparty i nie dał sobie nic wytłumaczyć. Na koniec zwyzywał Camilę od najgorszych i powrócił do rodzinnego kraju. Od tego momentu Camila nie kontaktowała się ze swoimi byłym chłopakiem, ani on z nią. Miała do niego wielki żal, że opuścił ją w momencie, kiedy ona go najbardziej potrzebowała. Wtedy zdała sobie sprawę, że to nie była miłość, tylko zwyczajne, szczeniackie zauroczenie.  
   - To jak? Pójdziesz jutro ze mną?
   - Zastanowię się.


   Drzwi z hukiem się otworzyły i do mieszkania wparował naburmuszony Nico, który w tym momencie przypominał chmurę gradową. Czterolatek rzucił swój plecaczek w kąt i wkurzony opadł na kanapę. Camila usiadła koło swojego synka i spojrzała na niego pytającym wzrokiem, ten natomiast obrócił się do niej tyłem i zaczął marudzić, coś pod noskiem.
   - Nico, kochanie co się stało? - spytała się Cami swojego małego szkraba. Nie otrzymała jednak odpowiedzi od chłopca. Nico nadal siedział obrócony plecami do swojej mamy.
   - Dziewczyna dała mu kosza - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy Andres, który odebrał dzisiaj Małego z przedszkola i przyprowadził do domu. - Sara wybrała Felipe, mimo że Nico dał jej swojego cukierka. Ah ta dzisiejsza młodzież - wybuchnął śmiechem brunet i usiadł koło chrześniaka, który nadal był obrażony na cały świat. - Młody, nie przejmuj się! Tego kwiatu jest pół światu, czy jakoś tak się mówi.
   - Wujek, ty to głupi jesteś - odpowiedział Nico i usiadł na kolanach swojej mamy. - Czy ty nie pojmujesz, że Sara to najładniejsza dziewczyna w mojej grupie?!
   - Kolego, a czy ty przypadkiem nie jesteś za młody na dziewczyny? - spytała się Camila i rozczochrała włosy swojemu synkowi. Niezadowolony Nico tylko fuknął pod nosem, zeskoczył z kolan mamy, położył ręce na bioderkach i z niezadowoloną miną spojrzał na wujka, który cały czas się śmiał.
   - Dziewczyny są głupie - oznajmił czterolatek i chwilę później wyskoczył na kolana Andresa.
  Andres wstał z Nico na rękach i zaczął go kręcić w kółko. Czterolatek zaczął się głośno śmiać i udawać, że potrzebuje pomocy swojej mamy. Camila oparta o drzwi z uśmiechem na twarzy wpatrywała się w całą sytuację. Andres swoim zachowaniem sprawił, że Mały coraz rzadziej pytał o swojego ojca. Brunet zastępował Nico brak taty - kiedy tylko mógł przychodził do chłopca i spędzał z nim jak najwięcej czasu. To Andres zaszczepił w Nico miłość do piłki nożnej, motorów, czy uwielbienie do truskawek z czekoladą oraz bitą śmietaną.
   Nico widział w swoim wujku, ojca, którego tak bardzo potrzebował, i o którym tak bardzo marzył. Czterolatek bardzo często pytał się mamy, czy jego tata go nie kochał i dlatego od niego odszedł. Camila nie potrafiła Nico odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciała też mówić swojemu synkowi, że jego ojciec jest bydlakiem i siedzi w więzieniu. Dlatego zawsze, kiedy chłopiec pytał się o swojego ojca, rudowłosa odpowiadała mu, że jego tata, któregoś dnia po prostu odszedł i już nigdy się nie wrócił. Cami robiła wszystko, co w jej mocy, aby zastąpić swojemu synkowi brak ojca. Starała się z nim spędzać jak najwięcej czasu, odpowiadała na najtrudniejsze pytania zadawane przez Nicolasa, oraz chodziła na jego treningi piłki nożnej. Camila nie była, mimo wszystko osamotniona w wychowaniu Nico, pomagali jej rodzice, którzy uwielbiali swojego wnuka, oraz Andres, który miał duży wpływ na chłopca.
   - To jak idziesz dzisiaj ze mną? - spytał się Andres, kiedy postawił Małego na ziemi.
   - Mówiłam ci, że nie..
   - Gdzie nie idziesz? - spytał się ciekawski czterolatek.
   - Twoja mama, nie chce iść ze mną i ciocią Emmą na spotkanie z naszymi przyjaciółmi ze szkoły.
   - Mamo! - krzyknął oburzony chłopiec i zmierzył swoją mamę wzrokiem - Nie chcesz iść na imprezę?! Ty głupia jesteś?! Idź, potańczysz z wujkiem, pobawisz się. Zaraz wracam!
   Po upływie dziesięciu minut w salonie pojawił się szczęśliwy Nico, który trzymał w rękach czarną sukienkę, malinową marynarkę i takiego samego koloru szpilki. Chłopiec położył wszystko na kanapie, na której siedziała Camila wraz z Andresem i posłał swojej mamie swój uśmiech numer pięć.
   - Załatwione - powiedział zadowolony z siebie Nico i usiadł na kolanach Camili - Dziadkowie przyjadą po mnie o siedemnastej, a ty idź się szykuj. - Masz iść i się fajnie bawić, a jutro zabierzesz mnie na lody za to, że jestem taki fajny i znam się na modzie, a teraz idę się pakować!
   - I on ma cztery lata?! - dwudziestopięciolatka zwróciła się do swojego przyjaciela, który z szerokim uśmiechem na twarzy wpatrywał się w znikająca sylwetkę Nico -  On mnie czasami dobija, naprawdę.
   - Kochana, nie masz wyjścia. Jestem po ciebie o osiemnastej. - Andres pocałował Camilę w policzek i wyszedł z jej malutkiego mieszkanka zostawiając ją w osłupieniu.


   Camila siedziała w towarzystwie swoich przyjaciół ze szkoły i udawała, że świetnie się bawi. Mimo że, kiedyś czuła się bardzo swobodnie w ich towarzystwie, teraz było zupełnie inaczej. Oni opowiadali o swoich  sukcesach, a ona słuchała i gdzieś w głębi duszy zazdrościła im tego wszystkiego. Kiedy miała osiemnaście lat śniła o karierze piosenkarki, marzyła jej się światowa trasa koncertowa, fani na całym świecie, jednak życie potoczyło się inaczej. Została samotną matką i skupiła się na Nico. Wraz z pojawieniem się chłopca na świecie, wszystkie marzenia i plany odeszły w zapomnienie, a priorytetem stało się wychowanie synka. Chciała go wychować na dobrego człowieka -  to w tym momencie było dla niej najważniejsze, a nie marzenia, o których śniła w wieku osiemnastu lat.
   Jej przyjaciele odnosili sukcesy, a ona miała wspaniałego synka, który był dla niej całym światem. Camila już myślała o ucieczce, kiedy do lokalu wszedł On. Ich spojrzenia momentalnie się spotkały. Jego brązowe oczy sprawiły, że zaczęło jej się robić słabo. Nie spodziewała się go tutaj. Każdego, tylko nie jego. Kiedyś była w nim zakochana, cholernie zakochana. To on był pierwszym chłopakiem, który sprawił, że uwierzyła w siebie i swój talent. Dzięki niemu poczuła się piękna i zaczęła doceniać samą siebie. Bardzo długo się o nią starał. Mimo że ona go odpychała i nie dopuszczała do siebie, on walczył o niej względy. Opłacało się. Camila zakochała się w nim i zostali parą. Jednak życie potoczyło się nie tak jak oni chcieli. Byli młodzi, zakochani w sobie, ale musieli się rozstać. On wyjechał robić karierę ze swoim zespołem, a ona wróciła do Broadway'a, bo jeszcze wtedy myślała, że ją naprawdę kocha. Kilka lat później przekonała się jak bardzo się myliła.
   - Cami... - podszedł do niej, kiedy skończył się witać z innymi. Uśmiechnął się do niej, spojrzał w jej oczy, a następnie ucałował jej dłoń.
   Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Była tak samo piękna jak siedem lat temu. Mimo upływu lat nie zmieniła się nic. Nadal była posiadaczką pięknych brązowych oczów, i długich kasztanowych włosów, które były lekko pofalowane. Na widok jej delikatnego uśmiechu serce zabiło mu mocniej, a przez ciało przeszedł przyjemny dreszcz, którego tak dawno nie czuł. Znowu poczuł się tak, jak siedem lat temu, kiedy po raz pierwszy na siebie wpadli.
   - Mam pomysł zatańczy! - krzyknął uradowany Fede i puścił muzykę, chwycił Lu za rękę i poprowadził na parkiet. W ślady Lu i Fede poszli pozostali. Kilka minut później na parkiecie tańczyli Andres z Emmą, Maxi z Naty, oraz Viola z Leonem, tylko brązowooki brunet nadal stał jak kołek i wpatrywał się w wystraszoną Camilę.
   - Może zatańczymy? - spytał się niepewnie Sebastian.
   - Seba, to nie jest dobry pomysł, naprawdę.
   - Cami, jeden taniec proszę.
   Hipnotyzowała go.Wyglądała pięknie. Jej duże, malinowe usta sprawiały, że chciał tylko jednego. Marzył, aby ją pocałować. Znowu poczuć smak jej ust. Wiedział jednak, że to byłoby niestosowne.
   - To jak zatańczymy? - spytał z nadzieją w głosie. Przybliżył się do niej i zrobił coś czego nie powinien robić, ale niestety nie zdawał sobie z tego sprawy.
   Sebastian położył dłonie na jej biodrach. Camila wzdrygnęła się.
   Powróciło, znowu wszystko powróciło. Przed jej oczami pojawiły wszystkie obrazki z przed pięciu lat. Oczy dziewczyny zaszkliły się, wystraszona po raz ostatni spojrzała na Sebastiana i uciekła.
  Uciekła przed strachem i przed przeszłością, która znowu powróciła.

_______________________
Ps. Dodałam, bo Maja prosiła. A jej nie umiem odmówić. :)

Kochana Diano, przepraszam Cię za to coś u góry. Tak wiem jest okropne.

Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mi nie wyszło. Nie usprawiedliwia mnie to, że choruje już z miesiąc i jest coraz gorzej.

Zapraszam Was na pewnego bloga. Po raz pierwszy, ktoś napisał PRAWDĘ. Jak to przeczytałam poczułam się tak jakby autorka posta siedziała w mojej głowie i za mnie napisała co myślę. ( Przeczytajcie sobie post - ''O nie, jestem w ciąży! - POLECAM WAM. A także zapraszam nas na Wywiady z moimi dziewczynkami. Tak, tak. To są moje dziewczynki! Tutaj macie wywiad z Maddy [LINK]  
 A przy okazji pozdrawiam Mel, która (chyba) by chciała przeprowadzić wywiad z całą naszą 4 xD. Moja Droga, nie wiesz, w co się pakujesz :D
Oraz na wywiad z Mają i Xenią [LINK]


A teraz chcę napisać coś bardzo ważnego, proszę PRZECZYTAJCIE. 
Poruszyłam w tym Parcie, bardzo trudny temat, czy kwestię. Dlaczego to zrobiłam? Już wyjaśniam. Jak zaczęłam czytać blogi o Violi było mnóstwo sytuacji, gdzie Viola została zgwałcona..(nie wiem kto je pisał. Teraz czytam klika blogów, naprawdę.) Ale do rzeczy. Bardzo często w takich sytuacjach Violę ratował Leon. Viola kilka minut była wystraszona,  a później szli do łóżka, albo się całowali.
A w prawdziwym życiu, nigdy by się tak nie stało. Kobieta po takim czymś boi się dotyku każdego mężczyzny, nawet swojego i nigdy nie stanie się tak, że ona od razu pójdzie do łóżka z innym. Ona się boi, ten strach trwa przez wiele, wiele lat. Chciałam to pokazać na przykładzie tej historii. Chciałam coś uświadomić.  Zdaje sobie sprawę z tego, że nie w pełni oddałam ból, strach itd, ale to dlatego, że ja nie doświadczyłam czegoś takiego. Nie wiem jak to jest. Starałam się jednak jakoś wczuć w tą sytuację.  Nie da się w pełni oddać tego, czego się nie doświadczyło. 
Coś jeszcze. Tym wpisem nie hejtuje nikogo, kto miał taką sytuację u siebie na blogu. Ja tylko wyrażam swoją opinię. Miałam nie pisać tej historii, ale rozmawiałam z moimi dziewczynami i one jakimś cudem stwierdziły, że powinnam to napisać, że mi się uda. I napisałam. Znaczy nie do końca, bo jeszcze druga część. Jeśli po tym wpisie pojawią się na mnie hejty rozumiem. Ale jeśli dziewczyny stracą przez to czytelników, to ja odejdę, bo one za długo pracowały na bloga, aby przez moje gadanie wszystko stracić. 
Ja się po prostu w swoich Historiach lubię pisać o życiu, prawdziwym życiu, nie koloryzować, pisać prawdę. Lubię trudne tematy, lubię o nich rozmawiać, lubię o nich pisać.
Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Jeśli ta historia, aż tak bardzo Wam nie przypadnie do gustu, to ja ją skasuje.
Nie chcę z nikim wchodzić na ścieżkę wojenną.
Przepraszam. (Rozgadałam się, ale to ostatni raz. Obiecuję)

piątek, 18 października 2013

One Part 18 - Femiła "Randka w Ciemno" cz.2



Z kolei drugą część dedykuję Aguni!:**

` Nie chcę, by zbudzono mnie ze snu
Niech nie każą mi stawiać stóp na ziemi
Nie zabieraj mi iluzji bycia Twym właścicielem
Nie chcę widzieć jak zamyka się ta książka
Noc się nie kończy i tym bardziej nie kończy się nasza miłość
Będziesz moją, zakochaną w moim opowiadaniu, w mojej historii, moim show
Im bardziej mija czas tym bardziej Cię kocham
I nie opuszczę snu, miłości, która nas połączyła…


` Tracę głowę i całą kontrolę,
W iluzji, że jestem tam, gdzie mnie nie ma
Pod cieniem zamku, w którym jesteśmy tylko Ty i ja
na balu, który się nie kończy
Ja uwiedziona muzyką i ty
Pan mojego życia, książę na białym koniu,
Ten, który wiedzie mnie od szaleństwa
I każe mi ruszać talią na boki…
(RBD  - Lento)

Ludmila:
Niepewnym, chwiejnym krokiem weszłam na scenę, na której znajdował się już Federico - tak, postanowiłam nazywać go po imieniu. Skoro mam spędzić z nim trochę czasu, to wypadałaby mówić do siebie  na „ty''. Jednak nie świadczy to o tym, że zmieniłam o nim zdanie. Wciąż uważam, że jest rozpieszczony, nadęty i nie ma pojęcia o życiu. Stojąc już obk spikera lekko się uśmiechałam i nadsłuchiwałam gratulacji. Stresowały mnie te wszystkie światła i tylko na to było mnie stać w tej chwili. Wybawieniem dla moich uszu, był dźwięk, który oznaczał, że zeszliśmy z anteny. Odetchnęłam z ulgą i ostrożnie zeszłam ze stopnia.
- Przecież bym ci pomógł – powiedział z wyrzutami brunet i powtórzył tą samą czynność, co ja sekundę temu.
- Wyobraź sobie, że potrafię chodzić i nie musisz mi, co chwilę udowadniać jaki to jesteś gentleman. Już raz pokazałeś, wystarczy – powiedziałam krocząc przed siebie nie zwracając na niego uwagi.
- Nie należysz do osób zbyt przyjaznych, chciałem tylko pomóc – nadąsał się po czym wybiegł przede mnie.
- Dobra, jeśli mogę wiedzieć, to czemu mnie wybrałeś? Różnię się od dziewczyn wokół, których się obracasz. Nie masz pojęcia o życiu. Wybrałeś mnie, bo chciałeś pokazać innym, że wcale nie interesują cię puste panienki? – spytałam lekko podirytowana, ponieważ dobrze wiedziałam, że tak właśnie było.
- I tu cię zdziwię – powiedział poważnym tonem – wybrałem ciebie, bo czułem, że jesteś osobą, która może mnie nauczyć wartościowych rzeczy, pokazać jaki świat jest naprawdę. Spodobało mi się to jak myślisz o uczuciach i życiu – dokończył patrząc prosto w moje oczy, i znów dostrzegłam jego piękne czekoladowe oczy i ten melodyjny głos, który przemawiał do mnie. Wiedziałam, że zrobiłam źle mówiąc mu tak wprost, ale musiałam. Wyparowało to ze mnie tak nagle, że sama nie wiedziałam kiedy.
- Myślę, że możemy spróbować się dogadać, jednak nic nie obiecuję – powiedziałam uśmiechając się i podając mu dłoń w geście zgody.
- Też tak myślę, będę po ciebie o 18:00 – odpowiedział uściskają delikatnie moją dłoń i posyłając promienny uśmiech.
- Poradzę sobie sama – odparłam i chciałam odwrócić się w stronę wyjścia, lecz poczułam na swoim nadgarstku rękę właściciela pięknych oczu.
- Nie! Nie możesz ciągle sama i sama. Nie spytałem cię o zgodę. Przyjadę po ciebie czy tego chcesz czy nie. Poinformowałem cię tylko, że o tej godzinie będę czekał – powiedział twardo upierając się przy swoim. Nie miałam siły się sprzeczać, albo raczej nie chciałam, podałam mu tylko adres zamieszkania i swobodnie wyszłam z pomieszczenia, dzięki, któremu moje życie jak się okaże zmieni się o jeden pełny obrót.
Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy, upchnęłam je do walizki i stanęłam przed rodzicami i moją młodszą siostrą Maite, którzy właśnie jedli kolację.
- Myślę, że jestem gotowa – powiedziałam i odetchnęłam z ulgą.
- Kochanie jesteś pewna, że chcesz jechać z tym chłopakiem? Sama? Nie znasz go, nie wiesz czy ma dobre zamiary – zaczęła mama i ujęła moja dłoń.
- Mamo nie martw się o mnie. Można mu wiele zarzucić, ale nie wygląda na takiego, co by miał jakieś niecne zamiary. Musisz mi zaufać, dam sobie radę .
- Ufam ci córeczko, oboje z ojcem ci ufamy – powiedziała po czym odgarnęła mój niesforny lok z twarzy i założyła za ucho. Postanowiłam, że usiądę jeszcze na chwilę z nimi za nim pojawi się Federico. Jednak niedługo sobie posiedziałam, ponieważ usłyszałam jak ktoś wcisnął klakson od samochodu i już wiedziałam, że to musi być on. Na samą myśl o nim i o tym, że właśnie wyjeżdżam setki kilometrów od domu z kimś kogo w ogóle nie znam, a wzbudza we mnie tak przyjemne uczucia. Szybkim ruchem zerwałam się od stołu, ucałowałam rodziców i wybiegłam z domu. Wyszłam na zewnątrz, a tam stał On, oparty o swój jakże drogi samochód; ubrany w dopasowaną białą koszulkę, skórzana kurtkę, ciemne jeansy i okulary słoneczne wpadające w ciemny odcień. Wyglądał niczym nowoczesny grecki Bóg. Stał i patrzył na mnie, zbliżając się w jego kierunku czułam jak łomocze mi serce, a oddech staje się cięższy. Będąc już obok niego, niepewnie się uśmiechnęłam.
- Cześć – powiedziałam już nie co odważniej.
- Witaj, bardzo ładnie wyglądasz – powiedział uśmiechając się serdecznie i zdejmując okulary, odsłonił swoje śliczne oczka, które lśniły w słońcu jeszcze bardziej niż zwykle.
- Dziękuję – wydukałam po czym odgarnęłam włosy do tyłu.
- Chodź – powiedział łapiąc mnie za rękę i kierując w stronę mojego miejsca w samochodzie, jednak nawet nie zdążył otworzyć drzwi, ponieważ znikąd pojawiła się moja mała siostra.
- Lu, to jest ten chłopak? Ładny, ile ma lat? Będziecie się całować?  A może już się całowaliście? – zaczęła zadawać kolejno pytania i sama na nie odpowiadała nie dopuszczając nas do słowa.
- Cześć mała – powiedział rozweselony Fede, po czym poczochrał ją po włosach. Maite miała zaledwie 8 lat, może i była młoda, ale wiedziała co nie co o życiu,  nawet bym rzekła, że pewnie więcej niż Pasquarelli. Ale jednak coś jest w tym chłopaku, co mnie do niego ciągnie i chcę dowiedzieć się jaki jest. Możliwość studiowania, o którym tak marzę staje się mniej istotna niż powinna, a powinno to być dla mnie najważniejsze. Jednak co poradzę jak chcę odkryć prawdziwego Federico? Ludmila! Dość! Nie możesz tak mówić, zaprzeczasz sama sobie. Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień.
- Jesteś fajny! – wykrzyczała Mai, po czym rzuciła się mu na szyję – Chciałabym żeby Ludmila miała takiego chłopaka jak ty. Chodzilibyśmy do parku, na spacery… - zaczęła wymieniać.
- Maite dość! Nie zawracaj głowy Fede, spieszymy się – przerwałam jej i popatrzyłam na nią groźnie.
- Ależ nie zawraca, składa bardzo ciekawe propozycje – powiedział po czym puścił do mnie oczko, a ja poczułam jak moje policzki oblewa solidny rumieniec – Obiecuję, że jak wrócimy to jeśli twoja siostra nie będzie mieć nic przeciwko to wybierzemy się na najlepsze lody  w całym Buenos Aires – dodał, schylając się ku Maite i przybijając z nią żółwika.
- Lu? Zgodzisz się? Proszę, proszę, proooooszę – zaczęła skakać wokół mnie ze złożonymi rękoma.
- No dobrze już dobrze, ale proszę cię daj odetchnąć Federico i mnie, jesteśmy już i tak spóźnieni – powiedziałam, ucałowałam ją na pożegnanie i zajęłam swoje miejsce. Chłopak zrobił tak samo, będąc zaledwie kilka metrów od domu, przez boczne lusterka można było zauważyć Maite, która z szerokim uśmiechem machała w naszym kierunku, Fede uśmiechnął się sam do siebie, na co ja przewróciłam oczami i wygodnie oparłam się o skórzany fotel.

Federico:
Będąc pod domem blondynki, czekałem całkiem opanowany, lecz, gdy ujrzałem ją w drzwiach całe moje opanowanie i spokój szlag trafił. Średniej wielkości dziewczyna spokojnym na pozór krokiem zbliżała się w moją stronę. Ubrana w zwiewną sukienkę na wierzchu z rozpiętym  beżowym sweterkiem, przepasanym torebkę przez ramię i średniej wielkości koturny, które podkreślały jej zgrabne nogi. Wydawać by się mogło, że nie rusza mnie ten widok, ale cały, aż drżałem. Ludmila zdecydowanie zawróciła mi w głowie. Jeszcze nie wiem, co to za uczucie, ale wiem, że nie mogę odpuścić sobie tej wspaniałej dziewczyny. Nie wiem czy ona też czuję coś podobnego, ale ja na pewno czuje to po raz pierwszy w życiu i jestem gotów poznać dla niej świat od początku. Będąc już w samochodzie i widząc uśmiechniętą twarz mojej towarzyski sam uniosłem wargi do góry.
- Musisz mi wybaczyć zachowanie Maite… ona po prostu taka jest, wszędzie jej pełno – powiedziała lekko zawstydzona .
- Daj spokój, nic się nie stało, rozluźnij się. Nie bądź taka sztywna – powiedziałem  zerkając na nią, ona zignorowała moje słowa i odwróciła się, przytykając głowę do szyby, podkręciłem regulator głośności przy radiu, ponieważ wiedziałem, że resztę drogi spędzimy w milczeniu. Nie rozumiałem jej, starałem się być dla nie miły, a nie jest to łatwe, a ona najzwyczajniej w świecie od kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy ignoruje mnie i nie zwraca uwagi. Nie chcę żeby tak było.

Hawaje/godzina 20:30/Hotel „Atlantic”
Ludmila:
Przez cały lot  nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. A co dziwnego, cisza która nam towarzyszyła wcale mnie nie krępowała. Faktem jest, że w samochodzie nie potraktowałam go zbyt przyjemnie, ale ja po prostu tak mam już, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Wciąż czułam, że jest tym samym egoistycznym chamem. Być może pochopnie go osądzam, ale od razu wygląda na takiego. Tak wiem można mu zarzucić wiele, ma mnóstwo wad, ale po mimo tego czuję, że gdzieś tam w środku kryje się prawdziwy Federico, który powoli przedziera się na zewnątrz. Gdy był z Maite, był całkiem innym człowiekiem, był po prostu sobą, chciałabym odkryć i poznać nowego Federa, ale po co jeśli nasza znajomość skończy się za kilka dni i za pewne będziemy udawać, że się nie znamy. Przyglądałam się mu uważnie, załatwiał coś na recepcji, prawdopodobnie pokoje. Stałam z rękoma  skrzyżowanymi na piersi i podpierałam się o wielki filar.
- To co ci powiem nie zachwyci cię specjalnie – powiedział podchodząc w moim kierunku i przekładając jakieś kartki.
- Co może być, aż tak złego w tak pięknym miejscu? – spytałam rozkoszując się świeżym, oceanicznym powietrzem.
- W danych hoteli pomyli pokoje i na to wygląda, że mamy apartament z pięknym małżeńskim łożem – wycedził za jednym tchem.
- Chyba sobie żartujesz... – powiedziałam i spuściłam ręce – śpię na fotelu – dodałam po chwili.
- Teraz to ty sobie żartujesz chyba, ja śpię na fotelu, to ma być dla ciebie najlepsze 3 dni życia – odparł posyłając mi uroczy uśmiech, już byłam skłonna do tego, aby go odwzajemnić, jednak po chwili przypomniałam sobie, że to nie ma sensu. Wzruszyłam tylko ramionami i ruszyłam prosto do pokoju z numerkiem „46”. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się duży apartament wyposażony we wszystkie sprzęty, oprócz najważniejszego – drugiego łóżka. Pierwsze co zrobiłam, to odstawiłam walizkę na bok, ujrzawszy piękny taras nie mogłam tak po prostu go ominąć. Otwarłam ogromne drzwi balkonowe i weszłam na taras, z którego były wprost nieziemskie widoki na Ocean. Woda była soczysto niebieska, a w zachodzącym słońcu mieniła się na różne odcienie pomarańczu i czerwieni. Oparłam ręce na barierce i głośno odetchnęłam. Zastanawiałam się czemu tak jest, czemu udaję taką niedostępną? Przecież tak naprawdę chcę poznać go bliżej. On chcę się zmienić… ale czy ja wierzę w to że ludzie się zmieniają? Potrzebuję kogoś kto pokocha mnie tak jak ja jego, a nie na miesiąc czy dwa. Przesuwając rękoma wzdłuż barierki poczułam coś ciepłego, otworzyłam oczy i odwróciłam wzrok w prawą stronę. Kogo zobaczyłam? Chłopaka, przez, którego mam mętlik w głowie. Jego dłoń delikatnie oplotła moją. Czy ją odsunęłam? Nie, nie mogłam. A może bardziej poprawnie byłoby, gdybym powiedziała, że nie chciałam? Nigdy nie czułam czegoś tak  przyjemnego. Jednak nie mogłam pozwolić sobie na takie rzeczy i otrząsając się wyrwałam dłoń i zaciągam sweter na ręce.
- Czemu mnie tak traktujesz? Czemu mnie od siebie odsuwasz? Hmm? – spytał swoim delikatnym głosem.
- O co ci chodzi? – spytałam i nerwowo bawiłam się guzikami przy rękawach.
- Jak to o co… Unikasz mnie, albo jesteś miła i tak na przemian… z naciskiem na ignorancja. Czemu to robisz? – spytał, a jego oczy były pełne smutku i żalu – jeśli się mnie boisz, to mi powiedz – dodał widząc, że milczę – ale musisz wiedzieć, że ja nigdy bym ci krzywdy nie zrobił – dokończył, a ja podniosłam głowę do góry i próbowałam wyczytać, coś z jego ślicznych ciemnych oczu. Biło od niego szczerością.
- Nie… nie boję się ciebie. Wiem, że nie należysz to takich osób, co cieszą się sprawieniem bólu innym – postanowiłam, że przerwę tą ciszę i powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Więc czemu się tak zachowujesz? Hmm? – spytał unosząc mój podbródek.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – spytałam lekko podnosząc ton głosu aby był bardziej stanowczy.
- Tak, naprawdę chcę wiedzieć!.
- Nie chodzi tutaj o to, że się ciebie boje, bo tak nie jest!. Tu chodzi o moje uczucia i o ciebie. Ty jesteś panem swojego życia. Możesz wszystko. Jesteś z wyższych sfer, masz pozycję, traktujesz innych ludzi z góry, myślisz tylko o sobie,  nie wiesz, co to znaczy kochać… ja taka nie jestem – wykrzyczałam, a ostatnie zdanie dodałam ciszej.
- Źle mnie oceniasz… Od jakiegoś czasu myślę tylko o tobie! Nie wiem, co  się ze mną dzieje. Starałem się z tym walczyć, ale na marne, to dlatego chcę, abyś pozwoliła pokazać mi jak to jest kochać i co mam zrobić, żebyś pozwoliła pokazać mi uczucie, które rodzi się we mnie do ciebie…
- Co z tego jeśli pokażę ci  jak to jest, jeśli wszystko skończy się za dwa dni?! I nici z tego… zostaną tylko wspomnienia, których z kolei pozbyć się jest ciężko.
- Wiesz, ja czuję, że to nie jest na dwa dni. Czuję, że coś się we mnie zmienia, diametralnie, sam nie wiem jak to opisać. Czuję jakbym…
- Mógł więcej,  a nawet najciemniejszy kolor staje się żywą, soczysta czerwienią? – spytałam, bo tak właśnie ja czułam się myśląc o Federico.
- Dokładnie tak, też to czujesz?... Bo to by oznaczało, że… - mówił powoli i zbliżał się do mnie co raz to bliżej.
- To nie oznacza nic. Ty nie umiesz kochać i pozwolić, aby ktoś był dla ciebie ważny… To tylko zauroczenie, przejdzie ci – wypowiedziałam te słowa oschle, dużo mnie to kosztowało. Po czym odsunęłam się od niego na kilka kroków i odwróciłam plecami.
- Mylisz się… być może to cię nie przekonuje, jednak proszę, abyś za godzinę pojawiła się w „Sount Blanco” być może właśnie tam zrozumiesz, co czuję, gdy cię widzę i jak mocne jest uczucie do ciebie – powiedział podchodząc bliżej mnie i stanął nachylając się nad moim uchem. Jego oddech był taki ciepły i przyjemny, a po moim ciele przeszły dreszcze, miłe dreszcze. – Wyjaśnię ci wszystko… tylko proszę, POZWÓL MI POKAZAĆ PRAWDZIWEGO FEDERICO – dodał po czym ucałował mnie w policzek  i odszedł. Co wtedy czułam? Mogę powiedzieć jedynie, że nigdy nikt nie wprawił mnie w taki stan jak brunet, który od kilku dni jest moim cieniem. Po tych słowach, jestem pewna, że tak  naprawdę myliłam się co do niego. Być może źle go oceniłam, ale człowiek popełnia błędy, nie jestem idealna. Mam mętlik w głowie i mieszane uczucia, ale co do jednego mogę być pewna: Chcę poznać  tego Federico, który sekundę temu mówił z taka wiarygodnością o swoich uczuciach i myślach. Chcę poznać mężczyznę, który być może jest przeznaczony dla mnie i jest dla mnie ważny jak nie najważniejszy. Dlatego choćby nie wiem co, pójdę tam, gdzie mi kazał i dowiem się prawdy, być może jest lub był taki z jakiegoś powodu? Pomogę mu odnaleźć prawdziwego siebie.

______________________________________
WITAM ;)
Tak, jest Druga część, a przed Nami jeszcze trzecia, która pojawi się nie wiem kiedy, ale na pewno nie prędko. Brak czasu;/ jak ja bym chciała go mieć więcej...
Część jest NAJGORSZA jaką kiedykolwiek napisałam, serio, ale będą gorsze za pewne.Chciałam tak ładnie wam, dla was wszystkich to opisać ale wyszło jak wyszło. Wybaczcie ;)
Iii dzisiaj jest  wielkie święto, a mianowicie 2- MIESIĘCZNICA Te Fazer Feliz !!
Agusia Nasza zamieśćiła post niżej z tej okazji ;)
Zachcęcam do czytania, bo historia chwyta za serce ;**
Jak Xenia mnie słyszy to koniecznie wzywana jest na GG!! 
Pozostaje mi życzyć miłego weekendu;)
Maja ;)

poniedziałek, 14 października 2013

One Part 17 - Leonetta - "Kolory" cz.2

      Wpatrywał się w jej smutne oczy i nie mógł uwierzyć. Kiedyś tryskała radością. Nie potrafił zrozumieć tego, że ludzie się potrafią drastycznie zmienić.
- Odeszły razem z tobą. - wyjąkała, ocierając łzy, które jednak nie przestały cieknąć po jej policzkach. - Moje kolory cię kochają. Ja cię kocham.
      Wstrząsnął nim kolejny szloch, na co ona objęła go mocno swoimi kruchymi ramionami i przytuliła. Nie chciała, by płakał. Przecież zawsze był taki... taki nie do złamania.
- Nie płaczmy już, Leon. - wychlipiała. - Jesteśmy razem, teraz już mnie nie opuścisz, prawda?
      Pogłaskał ją po włosach drżącymi dłońmi i pocałował w czubek głowy, po czym odparł, tak cicho, że prawie niesłyszalnie:
- Nie. Nie opuszczę.
      Jego słowa ją uspokoiły. Wtuliła się w jego tors z lekkim westchnieniem i przymknęła powieki.
      Nie wiedziała jeszcze, że Leon Verdas potrafi kłamać.

      Może i kiedyś sprawiał wrażenie silnego. Ale robił to wszystko tylko dla niej - od początku wiedział, że Violetta jest warta wszystkiego, co dla niej poświęcił. Nie płakał na jej oczach, nie załamywał się, był jej podporą. Gdy był sam, gdy nikt go nie widział, pozwalał sobie na chwile słabości. Ale tylko wtedy. Pozwalał jej żyć w świadomości, że nic nie może go złamać. Nie wyprowadzał jej z błędu, bo za bardzo mu na niej zależało. Za bardzo bał się tego, że ją straci, że jeśli pokaże jej to, jaki jest słaby, ona odejdzie.
      Aż nadszedł ten dzień, kiedy to on musiał odejść.
      Był taki wściekły. Nie mógł opanować gniewu, krzyczał, wrzeszczał, rzucał przedmiotami. Obiecał sobie, że nigdy w życiu nie zostawi jej samej z problemami. Wiedział dobrze, jaka jest wrażliwa, jak łatwo można ją zranić. Ale niestety istniały siły wyższe, które nie pozwoliły mu troszczyć się o Violettę. 
      Rodzice.
      Nie chcieli mu powiedzieć, wytłumaczyć, dlaczego wyjechali. Milczeli i nic ani nikt nie potrafił ich zmusić do wyjawienia prawdy. Aż w końcu któregoś dnia jego mama pękła, rozpłakała się i opowiedziała wszystko.
      Choroba potrafi być złośliwa, ale najczęściej atakuje z ukrycia. Rozwija się niezauważenie, a my, niczego nieświadomi, żyjemy dalej. Niby nic się nie zmienia, ale jednocześnie tak wiele tracimy, nawet tego nie wiedząc. Mama Leona dowiedziała się o chorobie syna niespodziewanie. Przecież był okazem zdrowia. Nic się nigdy nie działo, nie było żadnych problemów. Aż pewnego dnia postanowiła pójść z nim do lekarza, bo coś się zaczęło zmieniać. Ona, jako matka, zauważyła to niemal od razu. No, może nie tak od razu. Spóźniła się.
      Wyjechali natychmiast. Myślała, że uciekając od tego miasta, ucieknie od choroby syna. Ale od tego nie da się uciec i szybko się o tym przekonała. Ona, jej mąż, a w szczególności Leon. Próbowali wszystkiego, wydawali stosy pieniędzy na leczenie, ale najwyraźniej Bóg postanowił pozbawić ich wszystkiego, co mieli. Postanowił zabrać im syna.
      To było dla niego jak wyrok. Miał tyle planów. Życie chciał przeżyć najlepiej, jak się da. Miał marzenia. Był tylko nastolatkiem. Musiał dojrzeć szybciej, niż tego pragnął. Powiedzieć siedemnastolatkowi, że umrze niebawem... To chyba nie takie proste, prawda? Lekarze długo namawiali rodziców Leona do tego, by wreszcie wyjawili mu prawdę. By wreszcie powiedzieli: "Nie udało się".
     Gdy się na to zdobyli, wyruszył do Buenos Aires, by wypełnić powierzone mu zadanie. Miał być przy Violetcie i wypełniać jej życie kolorami tęczy. I zamierzał być przy niej do końca.
      Aż do samego końca. Swojego końca.

      Było ciemno. Jedynym, co rozświetlało tą nieprzeniknioną ciemność było nikłe światełko, które dawało nadzieję na lepsze jutro. Pozwalało myśleć, że nie wszystko stracone, że zawsze jest coś, o co warto walczyć. Że nigdy nie zostajemy sami.
      Obrazki Violetty od dawna były ciemne, tak smutne i szare, jak jej życie. Ale światełko zagościło w jej sercu i duszy i wiedziała, że już nie odejdzie. Ufała słowom, które wypływały z jego ust jak najpiękniejsza na świecie melodia.
      Teraz, siedząc na łóżku wśród miękkich poduszek, uśmiechała się sama do siebie na wspomnienie jego twarzy. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy, a jednak. Nie musiał jej nic tłumaczyć, dla niej ważne było to, że wrócił.
      Wrócił do niej, dla niej. 
- Mogę wejść? - rozległ się cichy głos.
      Na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech i odwróciła głowę w stronę drzwi, by go zobaczyć. W nikłym świetle wypalającej się żarówki pod jego oczami można było dostrzec sińce świadczące o zmęczeniu. Poklepała miejsce obok siebie, a on podszedł do niej szybkim krokiem, jakby bał się, że nie wystarczy mu czasu. A przecież mieli go nieskończenie wiele. Przynajmniej według niej.
- Jesteś zmęczony. - stwierdziła, przyglądając mu się. 
      Pokręcił głową i odparł:
- Po prostu się nie wyspałem. Nic mi nie będzie.
      Westchnęła cicho. Za każdym razem ta sama wymówka. Nie potrafiła jednak nic poradzić na to, że Leon nie chciał spać i czasami całe noce przesiadywał przy jej łóżku. Było jej miło, gdy trzymał jej dłoń i czuła jego ciepło zapadając w sen. Ale przecież nie mógł się dla niej tak przemęczać.
- Zamieńmy się rolami. - odezwała się nagle. - Dzisiaj ty śpisz. 
      Po tych słowach popchnęła go na łóżko, by się położył. Nie zdążył zaprotestować, bo ona już przykryła go kocem i usiadła obok, ujmując jego dłoń.
- Violetta, nawet sobie nie żartuj... - spróbował się podnieść, ale ona go skutecznie unieruchomiła.
- Proszę, zrób to dla mnie. Chcę patrzeć, jak zasypiasz. - wyszeptała, patrząc mu w oczy.
      Jak mógł jej odmówić? Była taka śliczna. Sam siebie zaskoczył taką myślą. Nigdy nie zwracał większej uwagi na wygląd Violetty. Owszem, widział te jej głębokie brązowe oczy, zadarty uroczo nosek i malinowe, pełne usta, niekończące się nogi i aksamitne włosy, które opadały delikatnymi falami na jej jasne ramiona. Ale jego nie obchodziło to, co miała na zewnątrz, ale to, jak piękne wnętrze ukrywała. 
      Pierwszy raz pomyślał o tym, że jest piękna. Zszokowało go to tak bardzo, że aż wstrzymał oddech.
- Coś się stało? - zapytała, zaniepokojona jego miną. 
      Otrząsnął się i odparł:
- Nie, wszystko dobrze. - uśmiechnął się do niej. - Skoro tak bardzo ci zależy, to możemy się dzisiaj zamienić rolami, ale obiecaj mi, że pójdziesz spać, gdy ja usnę.
      Pokiwała ochoczo głową, ucieszona tym, że udało jej się go przekonać. Uśmiechnął się jeszcze raz i przymknął powoli powieki. Wyglądał tak niewinnie i bezbronnie, przykryty kocem, z zamkniętymi oczyma. Nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęła rękę i pogłaskała go delikatnie po bladym policzku. Jego skóra była ciepła i przyjemna w dotyku.
- Kocham cię, Leon. - wyszeptała, nie przestając gładzić jego twarzy dłonią.
      Westchnął, nie otwierając oczu i odpowiedział:
- Ja ciebie też. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. 
      Później zapadł w sen. A ona patrzyła, jak jego klatka piersiowa unosi się miarowo z każdym oddechem, jak niektóre mięśnie na jego twarzy drgają co jakiś czas i cały czas ściskała jego dłoń. Zdecydowała, że już nigdy go nie wypuści.

      Pierwsze promienie słoneczne dostały się do pokoju Violetty. Oświetliły twarz śpiącego Leona, na co on poruszył się niespokojnie. Dziewczyna, która zasnęła z głową na jego torsie, poderwała się gwałtownie. Rozejrzała się po pomieszczeniu, starając się zorientować w sytuacji. Dostrzegła go i uśmiechnęła się mimowolnie.
      Uklękła na powrót przy łóżku i nachyliła się, by złożyć na jego policzku delikatny pocałunek. Odchrząknął i otworzył oczy. Zaraz je jednak zmrużył pod wpływem promieni słonecznych, przebijających się przez zasłony zawieszone w oknach.
- Dzień dobry. - przywitała się Violetta z uśmiechem na twarzy. 
      Patrzył na nią i nie mógł uwierzyć w to, że to właśnie jej przepiękna twarzyczka jest pierwszym, co ujrzał po przebudzeniu się. Czym sobie zasłużył na taki przywilej? Odgarnął z jej czoła niesforne kosmyki włosów i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Spałaś? - zapytał.
      Roześmiała się i uderzyła go lekko w ramię.
- Oczywiście, przecież ci obiecałam. - odparła rozbawiona.
      Pokiwał głową i wstał z łóżka, a za nim ona. Stali tak przed sobą, nie mówiąc nic, wpatrując się nawzajem w siebie. 
- Co będziemy dzisiaj robić? - odezwała się w końcu Violetta, przerywając ciszę. 
      Leon zamyślił się na chwilę, ale zaraz odpowiedział:
- Może najpierw pójdziemy do mojej babci, dawno jej nie widziałem. Na twój widok też się na pewno ucieszy.
      Violetta zgodziła się ochoczo.

      Po niecałej godzinie stali już przed drzwiami domu babci Leona. Starsza pani Verdas przytuliła Leona do siebie mocno, zanosząc się płaczem. Gdy już zdołała się uspokoić, przywitała się z Violettą i zaprosiła ich do środka. Siedzieli przy herbacie i rozmawiali o błahych sprawach, gdy nagle kobieta zaproponowała:
- Mam całe pudełko waszych zdjęć z dzieciństwa. Leon, może pójdź je przynieść, powspominamy trochę dawne czasy.
      Chłopak przytaknął i wszedł po schodach na piętro, by tam poszukać wspomnianego przez jego babkę pudełka. Kobieta upewniła się, że Leon zniknął za drzwiami i nie może jej usłyszeć i zwróciła się do Violetty smutnym tonem:
- To musi być dla ciebie trudne.
     Violetta zrobiła zdziwioną minę, nie wiedząc, o co chodzi. Zmarszczyła brwi i odgarnęła z twarzy włosy, zakłopotana.
- Nie rozumiem. - przyznała. - Co musi być dla mnie trudne?
     Na twarzy pani Verdas pojawiło się zdziwienie. Niestety, nie zdołała się opanować i wyjawiła Violetcie straszną prawdę.
- Leon jest chory na nowotwór. Zostało mu niecałe pół roku życia. Nie mówił ci? - jej głos drżał, z trudem opanowała szloch.
     Violetta nie zdążyła odpowiedzieć, bo ze schodów zbiegł Leon z dużym pudełkiem w rękach, na którym napisane było wielkimi literami: "Violetta i Leon". Pełnymi bólu oczami spojrzała na twarz chłopaka. Po jej policzkach pociekły łzy. Leon przeniósł wzrok na swoją babcię i zrozumiał. Stał na miejscu, nie wiedząc, co zrobić.
- Nie możesz odejść. - wyszeptała Violetta. - Nie możesz. - ukryła twarz w dłoniach i zaniosła się płaczem, który dusiła w sobie odkąd pani Verdas wyjawiła jej prawdę.
     Leon poczuł przenikliwy ból w sercu. Miał ją chronić, miał jej pomagać, miał po prostu przy niej być. Dlaczego Bóg nie postawił na jej drodze kogoś innego, kogoś, komu dane byłoby zostać z nią na zawsze? Dlaczego wybrał jego, skoro on nie był w stanie wypełnić powierzonego mu zadania? 

He waited his whole damn life, to take that flight
And as the plane crashed down he thought, "Well isn't this nice"?
And isn't it ironic?
Avril Lavigne - Ironic

I to by było na tyle.
Proszę Was o szczere komentarze.
Tak, będzie trzecia część, ta historia się jeszcze nie skończyła.
Dedykuję ją moim kochanym promyczkom, czyli Xeni, Mai i Adze <3
Kocham Was i pamiętajcie o tym.
To chyba tyle, czas mnie goni.
Buziaki,
M. ;*