Czułam, jak wielka gula w gardle nie
pozwala mi wypowiedzieć ani jednego słowa. Wszystko nagle stało się dziwnie
rozmazane. To nie przez łzy, ale przez cholerną wadę wzroku, która musiała
uaktywnić się akurat teraz. To dziwne, że wszyscy patrzyli na nas w skupieniu,
wstrzymując oddech. Próbowałam uspokoić swoje nerwy, ale na darmo. Chyba za
bardzo przejmowałam się tym wszystkim. Głupie dziewczyny. Nie byłoby kłopotu. A
teraz? To było dziwne. Chyba za bardzo.
- Naprawdę –
odezwał się chłopak. – Nie kłamię.
Miałam ochotę
wyjść z siebie i odejść w tamtej chwili gdzieś bardzo, bardzo daleko. Może by
się udało. Zaszyłabym się w jakimś lesie, w wysokiej wieży. Jak Roszpunka.
Popatrzyłam głupkowato na swoje krótkie, kręcone włosy. Albo nie. Chyba by się
nie udało.
- Chyba nie –
zeszłam ze sceny, podając mu rękę, by się przywitać.
Pocałował ją,
czego się kompletnie nie spodziewałam. Bad boy dżentelmen?
- A jednak –
uśmiechnął się kpiąco. – Jestem Diego.
Hiszpański
akcent. Mój rodak. Francesca powiedziała, że jeszcze nie zabiła Federico tylko
za to, że jest Włochem tak jak ona. To śmieszne, ale nie powinno się tak robić.
Nasz kochany Feduś czasem nie umie poprawnie wypowiedzieć swojego nazwiska.
Ludmiła zupełnie do niego nie pasuje. Spojrzałam na blondynkę. Właśnie
wpatrywała się zafascynowana w krwistoczerwony kolor jej napoju. Cofam to. Są
wręcz stworzeni dla siebie.
- Natalia –
wypowiedziałam bardzo pewnie swoje imię.
Popatrzył na
mnie jakby… z pożądaniem? O co chodzi? Ale musiałam przyznać, że jego twarz
była naprawdę bardzo ładna. Oczy też, a lekki zarost tylko dodawał mu uroku.
Niech to szlag.
-
Przeznaczenie, Natalio? – był coraz bliżej.
Miałam już
krzyknąć: Hola, hola, panie
Pośpieszalski!, ale ktoś mnie uprzedził. I ten ktoś wcale mi tutaj nie
pasował. Żaden element tej dziwnej układanki nie łączył się z resztą.
- Czego od
niej chcesz?
Zaczęłam się
śmiać. Naprawdę. Ludzie patrzyli na mnie zdziwieni, ale na moich policzkach już
wykwitły rumieńce. Diego również spojrzał na mnie przenikliwie. Znów tak samo,
ale teraz już mnie to nie obchodziło. On również zaczął się śmiać i tak dalej
razem prawie tarzaliśmy się po miękkim czerwonym dywanie. Tylko my
wiedzieliśmy, o co chodzi. Maxi patrzył na nas widocznie zdenerwowany. W sumie
chciał dobrze, ale to nie moja wina, że jest idiotą.
Kawaler Ponte
wyszedł z klubu i nawet tutaj można było usłyszeć głośne trzaśnięcie drzwiami.
A co mnie tak
rozśmieszyło?
Może to, że
szanowny Maximiliano do pięt nie dorastał Diego. Dosłownie.
Wszystko kiedyś wraca.
Minął równy rok
od feralnego wieczoru w klubie karaoke. Dużo się zmieniło, nawet bardzo, bardzo
dużo. Pomyślcie sobie, że Natalia Navarro znalazła miłość. Diego Fernandez
został moim chłopakiem na wieki wieków ( może nie… gdy go o to poprosiłam,
uciekł). Tak czy siak, jestem z nim w szczęśliwym związku. Zgodnie uznaliśmy,
że piosenka musiała nas związać. Przeznaczenie, na pewno. Diego zapisał się do
Studia. Pomagam mu, bo czasem ma problem z grą na basie. Opanowałam to w stu
procentach, więc chętnie udzielam mu prywatnych lekcji. Czasem nam nie
wychodzi, bo zaczniemy się sprzeczać o byle co i natychmiast się przepraszamy.
To nie nasza wina, ale tych cholernych temperamentów. Dzięki, mamo i tato.
A Maxi? Wciąż
go widziałam, ale bardzo rzadko. Przestał mnie nawiedzać, co było bardzo
dziwne. Ktoś raz mi powiedział, że widział go w parku, gdy płakał. Dlaczego
niby miał to robić? Przecież zawsze się śmiał i jeszcze nigdy nie widziałam go
smutnego.
Życie toczyło
się dalej. Ludmiła przestała nękać Federico, co chyba mu się nie spodobało i
teraz jest na odwrót. To on za nią lata jak kretyn i tak dalej nie mogą sobie
powiedzieć, co do siebie czują. O znowu!
Zdenerwowałam
się i podeszłam do nich, krzycząc:
- Dzieci
drogie, błagam was! Oszczędźcie mi i naszym przyjaciołom tej iście diabelskiej
bieganiny i powiedzcie sobie, że się kochacie o tak mocno! – rozszerzyłam ramiona.
Spojrzeli na
siebie i natychmiast pokazali rękoma tak samo jak ja przed chwilą, mówiąc równocześnie:
- Kocham cię o
tak mocno!
Odeszłam od
nich z triumfalnym uśmiechem. Ciocia Naty zawsze znajdzie rozwiązanie. Gdzie
ten Diego?
- Jestem,
kochanie! –zawołał obiekt moich rozmyślań, słodko się uśmiechając.
Pokręciłam
głową z politowaniem. Czasem się zdarzało, że długo go nie było. Zapominał o
całym bożym świecie i potrafił przesiedzieć na ławce w parku przez okrągłe trzy
godziny, patrząc tylko w błękitne niebo. Nie narzekałam. Pod tą skórzaną kurtką
krył się prawdziwy poeta. Uwielbiałam denerwować go właśnie tym tekstem. Ze mną
nie jest tak łatwo. Po prostu lubię wkurzać ludzi. To moje hobby.
- Pogodziłam
dzieci. Patrz! – wskazałam głową na ową dwójkę.
- Dlaczego oni
się połykają? – zapytał, zasłaniając oczy.
- Przecież oni
się całują, idioto. Kto, jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć.
Wzruszył
ramionami i zaczął jeść batona, którego kupił przed chwilą w sklepie nieopodal
Studia. Nie potrafiłam go skarcić za tą bezinteresowność. Nawet jak jadł,
wyglądał nieziemsko.
Śmiech przez łzy.
Minął miesiąc. Siedziałam wieczorem w swoim
ciepłym pokoju. Na dworze było zimno, choć zawsze czułam się dobrze w tym
miejscu. Wyjątkowo nie było mi do śmiechu. Czułam, że zaraz coś się stanie. Coś
bardzo złego, co zapoczątkuje bardzo dziwne wydarzenia. Pora się bać.
Siedziałam
wtulona w miękki koc, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Za oknem zaczęło
padać, a ja podskoczyłam wystraszona. Już?
Wiedziałam, że
mama zaraz wpuści tajemniczego gościa. Może to nie do mnie? Po chwili ktoś
zapukał w moje drzwi. Szepnęłam ciche proszę
i do pokoju weszła mama z ponurą miną. Za nią zobaczyłam Maxi’ego. Bałam
się. Bardzo. Serce chciało mi wyjść z piersi. Nawet nie zauważyłam, kiedy
rodzicielka wyszła i zostawiła mnie sam na sam z gościem. Długo się nie
widzieliśmy, a właściwie długo na siebie nie wrzeszczeliśmy.
- Co tutaj
robisz? – mój głos drżał.
Czułam ogień. Rozpalał się we mnie z każdą
chwilą. Jego wzrok mnie parzył. Był wszędzie. Te brązowe tęczówki mną
dyrygowały, wiedział o mnie wszystko, a mi to nie przeszkadzało. Dlaczego mu
się poddawałam? Dlaczego tak mnie paliło? Moje wnętrzności płonęły żywym
ogniem. Bałam się tego, nie chciałam. Musiałam uciec. Ale był bliżej, i bliżej,
i tak blisko, że to musiało się stać.
- Ostatni raz –
jego szept rozpalił jeszcze większy płomień.
Iskry. To były
iskry. Przeszły całe moje ciało. Byliśmy tak blisko siebie. Dlatego go
nienawidziłam? To było przeznaczenie? Ono istniało. Ta więź między nami. To
wszystko, co się stało. Co trwa nadal, szalony taniec. Ja i On jako jedno.
Nigdy bym się nie spodziewała, że przez niego będę płonąć. Że moje ciało
przejdzie tysiące fajerwerków. Że wszystko okaże się tak jasne, że wszystkie
problemy zanikną. Nie ma już nikogo, tylko my. Jego usta wciąż pieszczę moje,
moje dłonie głaszczą jego policzki. Nie oderwiemy się od siebie, byłam tego
pewna. Wszystko jest dla nas dobre, jesteśmy czymś zakazanym. Zerwałam już
owoc, teraz stanie się bardzo dużo dziwnych zdarzeń. Nie będę mogła odnaleźć
właściwego rozwiązania. Co wtedy zrobię? Nic, teraz jestem z nim.
- Nic poza tobą.
Oderwał się ode
mnie i wyszedł. Zaczęłam płakać. Nie wyszłam za nim. Zobaczyłam jego sylwetkę
biegnącą przez mokry chodnik. Czy mieszały się z jego łzami? Płakał? Bo ja tak.
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i opadłam na kolana. Zimna podłoga nie mogła
ostudzić mojego bólu. Dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej? Tego, że mnie
kochał? Teraz jest już za późno.
Ogień zgasł.
Kurtyna w dół.